Finanse publiczne

Rosnące nominalnie i w relacji do PKB koszty obsługi długu publicznego stanowią poważne zagrożenie dla możliwości rozwojowych kraju, ponieważ wypychają z budżetu środki na inwestycje prorozwojowe. W przyszłym roku na obsługę długu mamy przeznaczyć rekordowe 90 mld zł przy planowanych dochodach państwa 647 mld zł, zatem blisko 14 proc. wszystkich środków jakie zbierze państwo z danin.

Generalnie państwo może popaść w finansowe tarapaty na dwa sposoby: z powodu zbyt wysokiego zadłużenia (nominalnie czy w relacji do PKB) lub zbyt wysokich kosztów obsługi (wypłacanych odsetek posiadaczom obligacji i innym wierzycielom). Pod pierwszym względem bardzo dynamicznie pokonujemy kolejne granice – już w tym roku ma paść 60 proc. próg w relacji do PKB wg metodologii unijnej, a więc dającej pełny obraz długu, bo wliczającej do zadłużenia cały sektor instytucji rządowych i samorządowych, a nie jedynie bezpośrednio skarb państwa. W przyszłym roku ten wskaźnik jeszcze znacząco się pogorszy, bo państwo nadal brnie w dług – netto w kraju ma pożyczyć 241 mld zł, a zagranicą – 182 mld zł. Jednak patrząc jak bardzo zadłużone są w większości inne państwa unijne optymiści mówią, że nie ma się czego obawiać, skoro na koniec 2024 roku np. Francja miała wskaźnik 113 proc. długu do PKB, Włochy – 135 proc., a Hiszpania 102 proc. Poza tym średnia dla UE wynosi ponad 80 proc., a dla strefy euro zbliża się nawet do 90 proc. Choć wchodząca właśnie na początku przyszłego roku do strefy euro Bułgaria może się pochwalić ledwie 24 proc., spełniając z dużym luzem kryteria z Maastricht.

Jednak tuż przy jeszcze na pozór bezpiecznych statystykach relacji długu do PKB rośnie inne zagrożenie – koszty obsługi zadłużenia. I pod tym względem niestety nie mamy się czym pochwalić, ponieważ należą one do najwyższych w całej UE. Inwestorzy, owszem kupują nadal chętnie nasz dług, ale każą sobie płacić za niego jak za zboże. To pochodna nie tylko nadal wysokich stóp procentowych (główna wynosi 5 proc.), ale i ryzyka związanego z finansami publicznymi, które w coraz większym stopniu zależą od zaciągania nowych pożyczek. W efekcie w 2025 roku koszt obsługi długu skarbu państwa ma sięgnąć 75 mld zł, czyli 1,9 proc. PKB, zaś całego sektora publicznego – 80 mld zł. Warto po raz kolejny porównać te liczby do planowanych całkowitych dochodów zaledwie 633 mld zł… Jeszcze większy niepokój budzi tempo przyrastania kosztów obsługi, bo w 2019 roku było to ledwie 30 mld zł. W naszym regionie jeszcze drożej pożyczają Węgrzy, ale już Czesi znacznie taniej, bo w zeszłym roku średni koszt sięgał tam 3,3 proc., a u nas 4,7 proc. Fatalnie wyglądamy na tle Czech także pod względem kosztów obsługi długu do PKB: 1,3 proc. vs 2,2 proc.

Zatem nie dość, że zadłużamy się w błyskawicznym tempie i nominalnie, i w relacji do PKB, to jeszcze obsługujemy dług rekordowo drogo. Ma to dla gospodarki daleko idące konsekwencje, ponieważ trzeba w budżecie państwa z roku na rok znajdować coraz większe środki na wypłatę odsetek, i to w tempie wielokrotnie przekraczającym skalę wzrostu dochodów. Dość powiedzieć, że w przyszłym roku na spłatę odsetek pójdzie aż 19 proc. więcej niż w 2024 r., co zawęzi możliwości budżetowe finansowania nie tylko działań prorozwojowych, ale także np. ochrony zdrowia. Z roku na rok w coraz większym stopniu nasze podatki wędrują do kieszeni wierzycieli państwa, bo długu przecież nikt nie spłaca, a jedynie dotychczasowy jest rolowany i masowo zaciągany nowy, po wysokim koszcie. Mści się pozostawanie Polski poza strefą euro, bo dzięki temu mamy nie tylko droższe kredyty hipoteczne (niższe stopy procentowe ma Europejski Bank Centralny), ale również wyższe rentowności obligacji – dziesięcioletnie polskie papiery oscylują wokół 5,5 proc., podczas gdy słowackie – 3,6 proc. Krótko po zmianie władzy w 2023 r. pojawiły się wyliczenia, że gdyby zmniejszyć spread obligacji polskich i niemieckich o 1 pkt proc. to moglibyśmy zaoszczędzić przez dekadę aż 170 mld zł na odsetkach i tyle przeznaczyć na finansowanie potrzeb rozwojowych.

W sumie koszt obsługi długu pozostaje zapalnikiem, który może doprowadzić do kryzysu zadłużenia, bo każde państwo ma swój próg bólu jeśli chodzi o rentowności obligacji. Po kryzysie finansowym 2008 r. Rumunia faktycznie zbankrutowała (musiała szukać pomocy w Międzynarodowym Funduszu Walutowym) przy wskaźniku długu do PKB zaledwie ok. 30 proc. Wystarczyło, że rentowności obligacji „odjechały” do dwucyfrowych poziomów, które przerastały możliwości państwa. Wzrost rentowności obligacji ponad „próg bólu”, czyli wystrzał kosztów obsługi długu, był również w okresie kryzysu w strefie euro powodem bankructwa Irlandii i Portugalii. Zatem warto bacznie obserwować koszt obsługi polskiego długu, bo może okazać się piętą achillesową finansów publicznych…