Globalna koniunktura

Wstrząsy na światowych giełdach wieszczące koniec wieloletniej hossy i rosnące stopy procentowe w USA mogą boleśnie dotknąć naszą giełdę, obligacje i złotego. Otwarte jest pytanie o skalę spowolnienia PKB.

Indeks największych spółek WIG20 właśnie „wita się” z psychologicznym poziomem wsparcia na 2100 pkt., a dolar właśnie przekroczył próg 3,80 zł. Czy coś złego wydarzyło się w polskiej gospodarce? Wcale nie. Tylko globalni inwestorzy mają coraz większe przekonanie, że na światowych giełdach definitywnie kończy się hossa, która wyniosła indeksy na poziomy ponad rekordy sprzed krachu na Wall Street w 2008 r. Niestety, to hossa, na którą w ostatnich latach nie załapał się nasz rynek m.in. z powodu osłabienia OFE i wpływu politycznych decyzji na zarządzanie największymi spółkami, które dominują w indeksie blue chipów. Ale paradoksalnie, kiedy nadchodzi globalna wyprzedaż, to bez przeszkód nasz rynek zabiera się na fali w drugą stronę i pogrąża się w objęciach bessy.

To nic, że gospodarka rozwija się w tempie 5 proc., to nic, że stopa bezrobocia jest na najniższym poziomie w historii, to nic, że w branży budowlanej mamy gigantyczny boom. Problemy polskiego rynku mają źródło zagranicą, przede wszystkim w konsekwentnej polityce Fed, który systematycznie podnosi stopy procentowe, i choć przez bardzo długi czas inwestorzy giełdowi byli wyjątkowo odporni na drożejący kredyt, to przesilenie w końcu musiało nastąpić. A Fed, mimo że krytykowany w bezprecedendowy sposób przez prezydenta Trumpa, ma zamiar dokonać jeszcze kilku podwyżek. Efekt jest łatwy do przewidzenia: rentowności obligacji amerykańskich przekroczyły 3 proc. i każde dalsze podnoszenie stóp będzie zachęcać globalnych graczy do przerzucania ogromnych ilości kapitału do USA. Na takim transferze musi zyskać dolar, więc kurs eurodolara spadł już do 1,13 (a warto pamiętać, że historycznie był na najniższym poziomie 0,69), więc ma jeszcze duże pole do spadków. Na naszym podwórku efekt tego widzimy w postaci dolara po 3,80 zł. Osłabienie naszej waluty i odchodzenie inwestorów do walut „bezpiecznych przystani” może spowodować także wzrost kursu franka szwajcarskiego i polityczny problem frankowiczów powróci jak bumerang. Obydwie „bezpieczne” waluty oscylują wokół parytetu 1, więc jeśli dolar „pojedzie” na 4 zł, to podobnie może stać się z frankiem. To zła wiadomość dla polskich banków, które nadal nie rozwiązały problemu frankowiczów. Gdy dodamy do tego wszystkiego wojnę handlową USA kontra reszta świata, spowolnienie u naszego największego partnera handlowego Niemiec, a przede wszystkim minę podkładaną pod strefę euro przez rządzone przez populistów Włochy, to perspektywa naszego PKB nie wygląda ciekawie. Tym bardziej, że gospodarka w przyszłym roku zostanie obciążona miliardowymi kosztami wzrostu cen energii, które odczujemy także w naszych konsumenckich portfelach. Zatem 2018 r. przejdzie prawdopodobnie do historii jako ostatni rok gospodarczego eldorado, a kolejny rok będzie już rokiem zaciskania pasa. Pytanie tylko jak mocnego i czy nie nastąpi przypadkiem w otoczeniu Polski tak potężne tąpnięcie, że mocno ucierpi nie tylko nasz PKB, ale także giełda i waluta, koszt obsługi długu pójdzie w górę, a RPP szybko podniesie stopy.