Czy polskie kopalnie mogą być aż tak podobne do… amerykańskich banków? Mogą, bo zostały uznane politycznie za „zbyt duże, aby upaść”, a do ich praktyki działania weszła słynna nacjonalizacja strat i prywatyzacja zysków, typowa dla amerykańskich korporacji.
Rynek surowcowy nie na darmo nazywany jest rynkiem „króla i żebraka”. Gdy jest boom i globalna gospodarka potrzebuje surowców, wtedy ceny szaleją: za baryłkę ropy płaci się nawet 140 dolarów, a za tonę węgla energetycznego 150 dol. Tak wysokie ceny maskują wszystko: wysokie koszty wydobycia, przestarzałe technologie, nieefektywne złoża. Ale kiedy dochodzi do krachu na rynku surowcowym, producenci nagle z „królów” stają się „żebrakami”. Jak szydło z worka wychodzą wysokie koszty, popadają w długi, tracą płynność finansową, a na koniec grozi im bankructwo.
W polskiej branży górniczej syndrom „króla i żebraka” ćwiczyliśmy już wielokrotnie. Boom na rynku węgla zakończony w 2008 r. świetnie maskował wysokie koszty wydobycia. Co więcej, pozwalał na odłożenie niepopularnych społecznie restrukturyzacji: zamknięcia najdroższych kopalń i zwolnień pracowników. Efekt był taki, że gdy ceny zaczęły dołować, nagle okazało się, że największa spółka górnicza Europy Kompania Węglowa stoi na krawędzi bankructwa i konieczna jest interwencja państwa, aby za pieniądze spółek kontrolowanych przez skarb państwa na jej gruzach powstała Polska Grupa Górnicza. Czyli mieliśmy klasyczną nacjonalizację strat, bo politycznie zdecydowano, że Kompania Węglowa jest „zbyt duża, aby upaść”. Z kolei Jastrzębska Spółka Węglowa, aby przetrwać dekoniunkturę, zawarła z pracownikami porozumienie w sprawie ograniczenia kosztów, które miały dać nawet 2 mld zł oszczędności.
Ale wystarczyło, aby koniunktura na rynku węgla się poprawiła, aby wypracowywane zyski częściowo były transferowane do załóg w postaci ekstra nagród, a nie przeznaczane na inwestycje czy restrukturyzację. JSW ma wypłacić blisko 21 tys. załodze 130 mln zł., co średnio da na głowę 4,3 tys. netto. W ten sposób spełnił się drugi element modelu znanego z USA: pośrednio „sprywatyzowane” zostaną zyski, zamiast służyć firmie. Oficjalnie ma to być zrekompensowanie wyrzeczeń związanych z częściowym ograniczeniem wynagrodzeń. Faktycznie chodzi jednak o zapewnienie sobie spokoju na Śląsku w spółkach górniczych.
W ten sposób branża górnicza w Polsce daje czytelny sygnał, że będąc pod parasolem ochronnym państwa może spokojnie „prywatyzować” zyski, bo jest przekonana, że gdy fortuna na rynku węgla znowu się odwróci, to państwo będzie gotowe znacjonalizować straty.