Coraz większa obecność państwa w gospodarce jest obecnie celem politycznym rządzących. Słowo „prywatyzacja” zostało wyparte z języka publicznej debaty. Dla prywatnych przedsiębiorców to zła wiadomość, bo może oznaczać nierówną konkurencję.
Podczas Wschodniego Kongresu Gospodarczego w Białymstoku doszło do ciekawego wydarzenia. Podczas inauguracyjnej debaty jeden z panelistów wygłosił bardzo obecnie niepopularny pogląd, że zagrożeniem jest wstrzymanie prywatyzacji, a wzrost udziału państwa w gospodarce prowadzi do osłabienia konkurencji i niezdrowych relacji, bo np. firmy państwowe podpisują ze sobą umowy i aneksy, które byłoby poza zasięgiem, gdyby po jednej ze stron był prywatny podmiot. Ale najciekawsze w tym wszystkim było to, że prelegent zebrał jako jedyny spontaniczne i gromkie brawa za wygłoszenie tego poglądu. To sygnał, że nie wszystkim podoba się nacjonalizacja gospodarki.
Patrząc na to, co dzieje się w gospodarce można dojść do wniosku, że mamy triadę heglowską, czyli mieliśmy przez 25 lat tezę (prywatyzacja), obecnie mamy antytezę (nacjonalizacja), a przed nami synteza. Otwarte pozostaje na razie pytanie: co będzie syntezą? Można przypuszczać, że takiego jak obecnie poziomu zaangażowania państwa w spółki: od branży finansowej, przez energetykę po produkcję nie da się na dłuższą metę utrzymać. I kolejne rządy przynajmniej z części zrezygnują, więc przyjamniej ograniczona prywatyzacja wróci do łask. Choć utrzymanie państwowego kapitału np. w branży finansowej czy energetycznej będzie miało zapewne miejsce, ale do dyskusji pozostanie skala zaangażowania.
Kompletne zatrzymanie prywatyzacji i postawienie na nacjonalizację pod miękkimi hasłami „udomowienia” czy „patriotyzmu gospodarczego” oznacza w praktyce, że państwowe podmioty wywierają coraz bardziej dominujący wpływ na gospodarkę. Ma to dalekosiężne skutki. Po pierwsze naturalnym zagrożeniem jest, że państwowe firmy będą chciały robić interesy w pierwszej kolejności z państwowymi firmami. Łatwo wtedy o zawieranie umów na nierynkowych warunkach i wykluczanie prywatnych firm, nawet jeśli mają oferty bardziej konkurencyjne. Przetargi mogą być również tak konstruowane, aby w pierwszej kolejności rosły szanse państwowych firm, a jeśli im się w przetargu nie powiedzie, to można go unieważnić, powód zapewne zawsze się znajdzie. W takim scenariuszu sytuacja prywatnych firm staje się nie do pozazdroszczenia, bo będę podmiotami drugiej kategorii w gospodarce. Może to wywołać wielorakie reakcje: od wycofywania się z Polski zagranicznych firm, po pogorszenie wyników firm krajowych, co za tym idzie spadek zatrudnienia i płaconych podatków. Jeśli z powodu silnego etatyzmu w Polsce prywatne firmy nie będą mogły ulokować usług lub towarów, to pozostanie im wyjście za granicę.
Wręcz hurtowym zawłaszczeniem potężnej części gospodarki przez państwo może być przejęcie akcji spółek giełdowych w wypadku likwidacji OFE i przeniesienia pieniędzy przyszłych emerytów do ZUS. Taka perspektywa będzie sprzyjać wycofywaniu spółek z warszawskiej giełdy, na czym zarobią fundusze private equity, bo nie każdy prywatny właściciel chce mieć obok siebie państwo w akcjonariacie.