Według najnowszych danych resortu pracy stopa rejestrowanego bezrobocia spadła w październiku do zaledwie 6,6 proc., czyli mniej o 0,2 pkt proc. niż miesiąc wcześniej. Powoli zbliżamy się do naturalnej stopy bezrobocia, która często oscyluje wokół 5-6 proc., bo zawsze jest odsetek osób, które nie podejmują pracy. Wkrótce bez pracy może być mniej niż milion osób, co z jednej strony może być powodem do zadowolenia dla rządu, ale z drugiej brak rąk do pracy staje się największym problemem dla gospodarki, aby nadal w przyszłych latach rozwijała się w tempie ok. 4 proc. jak obecnie.
Dlatego więc warto już zacząć zwracać uwagę na inny wskaźnik – zatrudnienia w wieku produkcyjnym. Pod tym względem w zeszłym roku mieliśmy 69,3 proc. i dużo mamy do nadrobienia do europejskich liderów, takich jak Szwecja (81,2 proc.) czy Niemcy (78,7 proc.).
Szczególnie kuleje w Polsce aktywizacja zawodowa kobiet. Aż cztery na dziesięć nie szuka i nie podejmuje pracy, podczas gdy np. na Islandii wskaźnik ten wynosi 85 proc. , Szwecji – 83,2 proc., Norwegii – 76,2 proc. Uaktywnienie zawodowe kobiet w Polsce jest jedną z ostatnich rezerw, jakie można rozwiązać szukając pracowników. Ale jej rozwiązanie wcale nie jest takie proste, ani tym bardziej tanie dla pracodawców i państwa, jeśli zważymy, że w krajach o wysokiej stopie aktywności zawodowej kobiet mają one stworzone silne wsparcie socjalno-finansowo-edukacyjne. Tymczasem w Polsce jest jeden z najniższych wskaźników opieki żłobkowej i przedszkolnej, co utrudnia kobietom powrót na rynek pracy. A można je zachęcić – wzorem Skandynawii- np. prawem do dodatkowych dni urlopu w razie choroby dziecka, albo możliwością pracy w niepełnym wymiarze do określonego wieku dziecka.
W sumie można zaryzykować pogląd, że doszliśmy do takiego momentu, że nie ma już co chwalić się niską stopą bezrobocia, a zacząć martwić się niskim wskaźnikiem zatrudnienia, szczególnie wśród kobiet.