Rynek kapitałowy
Jak bumerang powrócił temat udziału drobnych inwestorów w obrotach na warszawskiej giełdzie. Najnowsze dane mówią, że w 2017 r. wskaźnik wzrósł o 3 pkt. proc. – do 16 proc., zaś twórcy przyszłej strategii rynku kapitałowego dają do zrozumienia, że wzrost udziału drobnych graczy będzie jednym z celów. Trzeba się jednak zastanowić, czy aktualny poziom nie jest granicą, powyżej której lepiej, aby niedoświadczeni inwestorzy lokowali swoje środki za pośrednictwem wyspecjalizowanych instytucji.
Udział drobnych inwestorów przez lata systematycznie spadał, aby z poziomu ok. 35 proc. zjechać do 13 proc., co wskazywało na masowy odwrót z parkietu. Powodów było kilka. Po pierwsze, po okresie zwiększonego zainteresowania ofertami publicznymi spółek skarbu państwa w ramach budowy akcjonariatu obywatelskiego przyszedł kryzys związany ze strefą euro, który boleśnie uderzył po kieszeni drobnych graczy, szczególnie tych, którzy wzięli udział w ostatniej masowej IPO spod szyldu akcjonariatu obywatelskiego, czyli JSW. Po drugie został zdołowany autorytet rynku kapitałowego, bo ze względów politycznych związanych z okrojeniem OFE, politycy i sternicy polityki gospodarczej rządu PO-PSL prześcigali się w obrzydzaniu inwestowania na giełdzie, czego kulminacyjnym punktem było nazwanie giełdy „kasynem”. Po trzecie, na kilka lat zapanowała flauta na warszawskim parkiecie, mała zmienność zniechęcała do obrotu akcjami, podczas gdy zagraniczne indeksy seryjnie biły rekordy, co dowodziło braku zainteresowania naszym parkietem ze strony zagranicznych funduszy, a takie zainteresowanie z reguły pociąga za sobą lokalny, krajowy kapitał, zarówno prywatny, jak i instytucjonalny. W sumie giełda i indywidualne inwestowanie zostały zepchnięte do głębokiej defensywy, czego wynikiem był spadek do 13 proc. udziału drobnych inwestorów w obrotach na rynku głównym GPW. Dodajmy, stało się tak, pomimo że stopy procentowe, m.in. z powodu deflacji znalazły się na rekordowo niskim poziomie, co dramatycznie obniżyło dochodowość lokat bankowych i obligacji.
Ubiegły rok był ewidentnie okresem poprawy koniunktury na giełdzie, indeksy poszły w górę, zwiększyły się obroty, a korzystne otoczenie makro pozwalało optymistycznie patrzeć na przyszłość gospodarki, zarówno w Polsce, jak i Europie. W przekazach medialnych pojawiło się dawno nie widziane słowo „hossa”. Mimo tak sprzyjających okoliczności udział indywidualnych inwestorów wzrósł tylko o 3 pkt. proc. To niestety słaby wynik, nie tylko biorąc pod uwagę dane historyczne, kiedy udział drobnych graczy, instytucji krajowych i zagranicznych rozkładał się z grubsza po jednej trzeciej, ale także ogromną ilość wolnego kapitału, który został zakumulowany przez gospodarstwa domowe w ostatniej dekadzie. W efekcie wolny kapitał tylko w niewielkiej części został skierowany na giełdę, a znacznie bardziej na rynek nieruchomości (stąd boom budowlany) oraz do banków na słabo oprocentowane lokaty, co sprawia, że nasza gospodarka pod względem ubankowienia kapitału nadal należy do europejskich liderów. W takich okolicznościach ogłoszono, że do końca 2018 r. powstanie Strategia Rozwoju Rynku Kapitałowego, która ma być stopniowo wdrażana do końca 2024 r., a jedną z głównych bolączek polskiego rynku – poza niską liczbą debiutów giełdowych i częstymi przypadkami wycofywania spółek z obrotu – uznano znaczące zmniejszenie aktywności inwestorów, szczególnie indywidualnych.
W tym miejscu warto zastanowić się na tą ostatnią diagnozą. Udział indywidualnych inwestorów na poziomie 16 proc. jest i tak wysoki na tle Europy, gdzie zdecydowanie dominuje inwestowanie za pośrednictwem wyspecjalizowanych instytucji finansowych, co jest oznaką dojrzałości rynków. Mówiąc szczerze, powrót do poziomu ponad 30 proc. udziału nie jest możliwy, ponieważ nasz rynek również dojrzewa. Ba, może się okazać, że bez np. zachęt podatkowych, przekroczenie progu 20 proc. udziału będzie niemożliwe, i większość z ponad miliona rachunków inwestycyjnych pozostanie trwale nieaktywna. Czy to będzie oznaką słabości rynku, jak uważają twórcy nowej strategii? Niekoniecznie, ponieważ dla rozwoju rynku kapitałowego wystarczy przesunięcie oszczędności do instytucji finansowych, a niekoniecznie gra na własny rachunek, który wymaga wiedzy i doświadczenia, którymi dysponuje nie każdy chętny do samodzielnej gry na parkiecie. Do tego potrzeba jednak, aby obniżyć stawki opłat w funduszach inwestycyjnych i firmach ubezpieczeniowych, ponieważ należą do bardzo wysokich w Europie, oraz zwiększyć efektywność zarządzania i opłacalność produktów finansowych powiązanych z giełdą. Inwestorzy muszą mieć możliwość tańszego lokowania oszczędności w zbiorowych formach inwestowania, co przyniesie podobne korzyści dla rynku, jak inwestowanie na własny rachunek. Tak naprawdę, warszawskiej giełdzie potrzebny jest kapitał drobnych inwestorów, a sposób jego ulokowania jest wtórny.