Plan przejęcia Lotosu przez PKN Orlen stał się faktem. Świetnie wpisuje się w politykę rządu budowania wielkich państwowych firm i zwiększania wpływu państwa w gospodarce. Otwarte jest pytanie, czy taka fuzja ma sens ekonomiczny i na ile ucierpi na niej interes konsumentów tankujących paliwo na stacjach.
Motyw połączenia Orlenu z Lotosem przewijał się od lat, także za rządów PO-PSL, ale do tej pory nie było woli politycznej, aby tego dokonać. Dopiero rząd PiS zdecydował, aby projekt wcielić w życie. Warto w tym miejscu podkreślić, że pierwszorzędna w tej decyzji jest motywacja polityczna: państwo chce budować jak najsilniejsze firmy przez łączenie tych, nad którymi ma kontrolę, ale także wspiera przejęcia firm prywatnych, dawniej sprywatyzowanych albo prywatnych „od zawsze”. Cel jest jeden: jak najwięcej państwa w gospodarce. Jednak motywacja, aby z Orlenu i Lotosu powstała tak silna polska firma, że będzie w stanie konkurować z zagranicznymi podmiotami z branży jest mocno dyskusyjna. Nawet po połączeniu „wielki Orlen” nie będzie dorównywać europejskim i globalnym liderom naftowym. W efekcie pozostanie lokalnym „polskim czempionem”, nawet jeśli dołożymy do tego spółki z Litwy i Czech. Zatem warto podkreślić, że osiągnięty zostanie przede wszystkim cel polityczny.
Ale to nie wszystko. Idę o zakład, że powstanie „wielkiego Orlenu” będzie miało negatywny wpływ na poziom konkurencyjności na polskim rynku paliwowym. Dotychczas obydwie spółki ze sobą konkurowały, co było wzmacniane obecnością na warszawskiej giełdzie. I klient mógł wybrać tańszą benzynę na stacji Orlenu lub Lotosu. Nawet jeśli ta druga marka zostanie utrzymana na rynku, to trudno sobie wyobrazić, że wewnątrz wielkiej grupy paliwowej ktoś zechce prowadzić konkurencję cenową. Na końcu zapłaci za to klient. Oczywiście, będzie mógł on zatankować na stacjach innych prywatnych operatorów, ale zapewnie często będzie stać przed wyborem: Orlen lub… Orlen (Lotos). To zresztą arcyciekawe wyzwanie dla Urzędu Ochrony Konkurencji i Ochrony Konsumentów, bo w polskim prawie udział w rynku powyżej 40 proc. zagraża pozycją dominującą. A Orlen i Lotos razem mają kilka punktów procentowych więcej ponad ten próg. Oczywiście rozwiązaniem jest sprzedaż części stacji, ale i tak pozostanie tuż pod 40 proc. progiem będzie oznaczać, że konkurencja na rynku będzie utrudniona. Ciekawe, jak w takiej sytuacji zachowa się UOKiK, bo stanie przed trudną decyzją, biorąc pod uwagę, że połączenie koncernów jest firmowane politycznie przez skarb państwa.
Jeśli dojdzie do paliwowej fuzji, a wiele na to wskazuje, że otwarta zostanie droga do innych fuzji pod skrzydłami państwa, np. w energetyce. W ten sposób konsumenci będą mieli coraz bardziej ograniczony wybór, zdani na łaskę i niełaskę biznesową państwa.
Kolejnym krokiem może być próba tworzenia państwowych konglomeratów, na bazie np. PFR czy grup z branży energetycznej. Tymczasem międzynarodowe doświadczenia mówią, że takie organizacje nie sprawdzają się pod względem efektywności i konkurencyjności, a co za tym idzie w pewnym momencie wpadają w kłopoty. I państwo ma kolejny dylemat: czy ratować je z pieniędzy podatników czy też rozmontować z jak najmniejszymi stratami.
Pewne jest jedno: łączenie Orlenu z Lotosem to test na skalę apetytu państwa w gospodarce, który rośnie z miesiąca na miesiąc. I na razie jest zaspokajany.