Groźba rozpętania przez USA wojny handlowej ze swoimi największymi partnerami gospodarczymi wywołuje niepokój nie tylko na światowych giełdach. Dla polskiej gospodarki byłby to przede wszystkim cios pośredni, ze względu na powiązania z eksportowymi gospodarkami Unii Europejskiej, szczególnie Niemiec.
Kolejne tąpnięcia indeksów giełdowych wywołane polityką protekcjonistyczną prezydenta USA Donalda Trumpa są sygnałem ostrzegawczym, że wizja wojny handlowej USA vs reszta świata może mieć opłakane konsekwencje dla zglobalizowanych gospodarek, a także poszczególnych przedsiębiorstw. Jeśli cła na stal i aluminium staną się tylko preludium dalszych restrycji, które z czasem obejmą setki, a nawet tysiące towarów, to w zglobalizowanej gospodarce odczuje to każde państwo, także Polska. Wystarczy spojrzeć, jak mocno powiązana jest ona z nastawioną na eksport gospodarką niemiecką, szczególnie w sektorze automotive. Gdyby gospodarka europejska, w tym niemiecka, spowolniły lub wpadły w recesję z powodu skutków rozpętania wojny handlowej, miałoby to wręcz katastrofalne skutki dla polskiej gospodarki. O wzroście gospodarczym rzędu 5 proc. moglibyśmy zapomnieć, a finansowanie gigantycznych transferów socjalnych, na czele z programem 500+, stanęłoby pod znakiem zapytania.
Choć na razie przeważają uspokajające komentarze w sprawie skutków, a przede wszystkim realnego wdrożenia ceł przez USA, to Światowa Organizacja Handlu (WTO) nie ma watpliwości, że w razie wojny handlowej między Chinami i USA globalny wzrost gospodarczy szybko zacząłby hamować. W czarnym scenariuszu, ze względów politycznych handlowi partnerzy USA, jak Chiny czy Unia Europejska, musieliby podjąć działania odwetowe, co mogłoby wywołać spiralę podobnych działań w USA i świat pogrążyłby się w protekcjoniźmie. A w takich warunkach rekordowe wyceny firm z Wall Street i innych giełd przeszłyby do lamusa i na giełdach zagościłaby bessa po wielu latach hossy zasilanej gigantycznym dodrukiem dolarów przez Fed.
Sięgnięcie po cła jako narzędzi wojny handlowej, które ograniczają konkurecyjność importowanych wyrobów, oznacza także, że fiaskiem zakończyła się niewypowiedziana wojna handlowa polegająca na osłabianiu dolara, aby dzięki temu amerykańskie wyroby stawały się bardziej konkurencyjne w Azji czy Europie. Ta polityka była w poprzednich latach mocno krytykowana przez władze wielu państw, bo z jednej strony wspierała amerykańskie wyroby na innych rynkach, a z drugiej pogarszała konkurencyjność wyrobów sprowadzanych do Ameryki. Ale chyba mało kto przypuszczał, że Biały Dom pójdzie o krok dalej i zechce cłami ingerować w zasady wolnego handlu, które przez kilka dekad doprowadziły do zglobalizowania gospodarek i ogromnych zysków firm.
Niestety, nie ma wątpliwości, że wojna handlowa uderzy też rykoszetem w Polskę: na pierwszy ogień pójdzie warszawska giełda, potem całe sektory gospodarki powiązane umowami z zagranicznymi odbiorcami lub kontrahentami, a na koniec odbije się to na PKB. W tej sprawie niewiele możemy zrobić, poza działaniem na forum Unii, aby ta wpłynęła na zmianę polityki USA, bo wojnach handlowych nie ma wygranych. Oby protekcjonizm USA nie był początkiem końca naszego PKB na poziomie 5 proc.