Fatalna słabość rynku pierwotnego w I kw. tego roku wcale nie świadczy o tym, że trudno jest sprzedać nowe akcje w Polsce, bo wręcz jest przeciwnie. To sygnał, że czkawką odbija się kilka niezałatwionych spraw ważnych dla giełdy, na czele z niewyjaśnionym statusem OFE, który ciąży też firmom notowanym.
Firma doradcza PwC podała w raporcie „IPO Watch Europe”, że w I kw. tylko dwie spółki pokusiły się u nas o IPO i wejście na giełdę: litewski operator turystyczny Novaturas oraz polski Brand24. Dodatkowo, pierwsza spółka notowana jest na rynku głównym w Warszawie na zasadzie dual listingu, a druga zameldowała się nie na rynku głównym, lecz na NewConnect. W sumie wartość obydwu ofert sięgnęła zaledwie blisko 100 mln zł. Ta kwota jest wręcz mikroskopijna, biorąc pod uwagę fakt, że według danych PwC łączna wartość IPO w Europie w I kw. sięgnęła aż 12,5 mld euro. Czyli przekładając na prosty język: podczas gdy na rynku pierwotnym w Europie panuje wielka hossa, u nas jest wstydliwa bessa. I jest to tym bardziej niepokojące, że z drugiej strony przybywa spółek, także o dużej kapitalizacji, które zdecydowały się opuścić parkiet, na czele z gigantycznym Synthosem. To, że jedne spółki wchodzą na giełdę, a inne są wycofywane nie jest niczym nadzwyczajnym, ale coraz większa dysproporcja na niekorzyść debiutantów każe bić na alarm.
Tym bardziej, że gdy spojrzymy na stan naszej gospodarki i stopy procentowe, to powinna być na warszawskim parkiecie hossa nie tylko na rynku wtórnym, ale także pierwotnym, gdzie spółki powinny walić drzwiami i oknami. Tak się jednak nie dzieje. Jeśli 5 proc. tempo wzrostu PKB i najniższe w historii stopy procentowe nie są w stanie przekonać inwestorów i spółki do zainteresowania giełdą, to rodzi się pytanie: „o co chodzi?”. Analitycy z PwC trafnie wskazują jedną z przyczyn: OFE. Warto to bliżej przeanalizować. Od zabrania z funduszy emerytalnych części obligacyjnej w zasadzie przestały być one pewnymi filarami warszawskiej giełdy. Co więcej, przestały być pewne również własnej przyszłości. Właśnie brak decyzji politycznej w sprawie losu OFE jest obecnie największym hamulcowym dla naszego rynku kapitałowego. Warto przypomnieć, że ta sprawa miała być już załatwiona rok temu. Mimo to nadal nie wiadomo, czy i kiedy 75 proc. środków z OFE zostanie zapisane na prywatnych kontach Polaków, a 25 proc. przejmie jako rodzaj „haraczu” Fundusz Rezerwy Demograficznej. Na konferencji Izby Domów Maklerskich w Bukowinie w marcu 2017 r. ówczesny wicepremier Mateusz Morawiecki mówił o OFE: „zdecydowaliśmy się na przekazanie tych środków na konta indywidualne na przełomie drugiego i trzeciego kwartału”. Deklarował też, że chce uporządkować ten rynek „raz na zawsze” i zamknąć niepewność.
I co? I nic. Nadal więc w 2018 roku mamy status publiczny środków zgromadzonych w OFE i realne zagrożenie, że w każdej chwili może zapaść decyzja polityczna o całkowitej nacjonalizacji OFE, jeśli tylko państwo znajdzie się w potrzebie. Wszak skala transferów socjalnych i kosztów związanych z obniżeniem wieku emerytalnego jest tak ogromna, że każde mocniejsze spowolnienie polskiej gospodarki, a światu grozi przecież wojna handlowa!, może spowodować, że państwo zacznie rozpaczliwie szukać rezerw i nagle wyciągnie rękę po „wolne”, i do tego realnie istniejące, miliardy złotych zgromadzone w OFE, w zamian zapisując nam księgowe „zera” na kontach w ZUS. Właśnie taka kasandryczna wizja nacjonalizacji ma obecnie pierwszorzędne znaczenie dla właścicieli spółek, zarówno notowanych, jak i myślących o giełdzie. Dla tych pierwszych oznaczałoby to pojawienie się w akcjonariacie – czasem na bardzo dużej ekspozycji – państwa, czyli faktycznie częściowa nacjonalizacja biznesu z reguły prywatnego „od zawsze”. A państwo ma obecnie ogromny apetyt na własność w gospodarce i może łatwo dojść do wniosku, że akurat firma, w której otrzymałoby np. 30 proc. udziałów, świetnie pasowałaby do jakiejś strategii rządowej np. w sektorze energetycznym albo infrastrukturalnym. I może się pojawić pokusa, aby prywatny właściciel „podzielił się” władzą i przyszłością spółki, nie koniecznie w sposób, w jaki by tego chciał. Dlatego tak wielu akcjonariuszy woli skupić akcje spółek, nawet posiłkując się kredytem, aby wyeliminować ryzyko nacjonalizacji swoich firm, i móc w sposób nieskrępowany prowadzić swój biznes w cieniu prywatności. O tym samym zagrożeniu myślą także właściciele nowych firm, które mogłyby się pojawić na giełdzie. Bo komu sprzedadzą swoje akcje, nowe lub już wyemitowane? Zapewne wśród nabywców będą OFE, a więc mamy powtórkę ze scenariusza ryzyka wymienionego powyżej dla firm już notowanych.
W efekcie pędząca gospodarka ponad 38-milionowego państwa nie jest w stanie dostarczyć na parkiet giełdy w kwartale żadnej spółki poza niewielkim Brand24. Warto to zadedykować wszystkim politycznym decydentom, którzy mają usta pełne frazesów o potrzebie budowania silnego polskiego rynku kapitałowego, ale jak przychodzi co do czego, to nie potrafią podjąć dobrych dla niego decyzji. Na giełdzie jest powiedzenie, że brak informacji jest gorszy niż zła informacja, bo tę ostatnią można wliczyć w ceny i handlować dalej. Odkładanie decyzji przesądzającej jednoznacznie o przyszłości OFE jest przykładem fatalnego, motywowanego politycznie, zaniechania na szkodę rynku kapitałowego.
I możemy sobie w arkuszach kalkulacyjnych wpisywać ile to miliardów złotych zasili rynek, kiedy wejdą w życie Pracownicze Plany Kapitałowe. Ale bez wcześniejszego rozwiązania sprawy OFE trudno liczyć, aby PPK stały się kołem zamachowym giełdy. Tak naprawdę przydałoby się równoległe zapisanie na kontach Polaków środków z OFE i wejście w życie PKK, czyli 1 stycznia 2019.
Bez tego może się okazać, że ludzie nie mając na prywatnych kontach pieniędzy z OFE, nie będą chcieli się „nabrać” na indywidualne oszczędzanie na emeryturę po raz drugi w „OFE-bis”. W efekcie z PPK się wypiszą i kluczowa tzw. stopa partycypacji nie będzie na poziomie 75 proc. jak w Wielkiej Brytanii czy Nowej Zelandii, tylko 40 proc. jak w Turcji albo nawet jeszcze gorzej.
A wtedy na warszawskiej giełdzie będzie po staremu: coraz więcej spółek będzie opuszczać parkiet, a debiutantów będzie można szukać ze świeczką.