Kolejne spółki kontrolowane przez państwo deklarują, że nie wypłacą dywidendy za 2017 r. W ten sposób interesy akcjonariuszy mniejszościowych przegrywają z interesami państwa, dla którego notowanie spółek na giełdzie staje się drugorzędną wartością. A skoro przestaje się liczyć z innymi współwłaścicielami, to najlepszym rozwiązaniem byłoby wycofanie takich firm z obrotu publicznego, tylko że państwa po prostu na to nie stać, bo musiałoby wyłożyć grube miliardy.
O rozbieżnych interesach w branży energetycznej dobitnie mówił podczas jednego z paneli Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach minister energii Krzysztof Tchórzewski: „Giełda nie pyta się o to, czy odbiorcy są zadowoleni z dostaw i ceny”. Ale trudno się dziwić, że inwestorów giełdowych interesują przede wszystkim wyniki i dywidendy, wszak są inwestorami i wyłożyli na akcje swoje pieniądze, uczestnicząc np. w ofertach prywatyzacyjnych lub IPO, i jednak chcieliby mieć zwrot na kapitale. Tymczasem państwo, które jest odpowiedzialne ustawowo za bezpieczeństwo energetyczne kraju, na pierwszym miejscu stawia swój interes. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby stosować zasadę „wilk syty, i owca cała”. Wystarczyłoby, aby spółki rozsądnie dzieliły się ze wszystkimi swoimi akcjonariuszami zyskami.
Ale pod tym względem ostatnio źle się dzieje. Mimo wysokich zysków dywidendy za 2017 r. nie ma zamiaru płacić Jastrzębska Spółka Węglowa. Zarząd chce, aby w całości zysk poszedł na kapitał zapasowy, czyli w praktyce oznacza to zawieszenie w zakresie wyniku za zeszły rok polityki dywidendowej, według której zarząd powinien rekomendować na walnym wypłatę co najmniej 30 proc. skonsolidowanego zysku. Wypłaty dywidendy nie będzie też rekomendować zarząd energetycznego koncernu Enea, co tłumaczy potrzebami inwestycyjnymi. Zyskiem z akcjonariuszami nie podzielił się Tauron, nie zmierza uczynić tego także PGE, i to nie tylko za 2017 r., ale także za bieżący rok.
Kolejne hiobowe wieści dla akcjonariuszy spółek energetycznych powodują, że drżą im ręce, ponieważ często główną motywacją posiadania akcji wielkich i stabilnych spółek jest właśnie udział w zysku, szczególnie jeśli prowadzą one mocno regulowany biznes, w którym trudno o finansowe fajerwerki. Zastanawiająca jest lekkość, z jaką ogłaszane jest odstępowanie od polityki dywidendowej. Wystarczy, że spółka zasłoni się potrzebami kapitałowymi lub przewidywanymi inwestycjami, aby bez żadnej konsekwencji mogła zawieść akcjonariuszy (oczywiście poza państwem). Dlatego nie ma co się dziwić, że inwestorzy reagują nerwowo na takie informacje i pozbywają się akcji, od których nie odetną kuponów.
Właśnie z tego powodu tyle nerwowości panuje ostatnio wokół spółek mogących zostać zaprzęgniętych decyzjami politycznymi do budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej, o której wiadomo już, że w pierwszej fazie będzie opierać się na polskim kapitale (czytaj: spółek kontrolowanych przez państwo). Dopiero przy budowie kolejnych bloków mogą włączyć się zagraniczni inwestorzy. Wychodzi z tego, że część spółek z GPW czeka prawdopodobnie wielomiliardowe zaangażowanie w projekt atomowy, co na długie lata może uniemożliwić wypłaty dywidend. Państwo, jako dominujący akcjonariusz odpowiadający za bezpieczeństwo energetyczne, bez oglądania się na innych podejmuje decyzje, które godzą w interesy mniejszościowych akcjonariuszy, zarówno instytucji finansowych jak i detalistów. A skoro nie chce liczyć się innymi współwłaścicielami, to honorowym rozwiązaniem byłoby skupienie wszystkich akcji takich wycofanie ich z giełdy. Wtedy, w zaciszu gabinetów ministerialnych, mogłyby być podejmowane dowolne decyzje, a do zwołania walnego wystarczyłoby przywołać notariusza (oczywiście pod warunkiem, że skarb państwa miałby 100 proc. akcji). I nikt na giełdzie nie miałby pretensji, że posiada akcje spółek, a nie ma najmniejszego wpływu na ich działania.
Sęk w tym, że utrzymywanie tych firm na rynku publicznym jest dla państwa… najtańszym rozwiązaniem. Bowiem na skup akcji musiałoby wyłożyć ogromne pieniądze, więc taniej wychodzi lekceważyć interesy pozostałych współwłaścicieli. Nie zwraca przy tym żadnej uwagi na fakt, że taka polityka podważa zaufanie do całej giełdy, która ma odegrać znaczącą rolę w budowaniu długoterminowych oszczędności według tzw. Planu Morawieckiego.