Dynamicznie rosnące ceny praw do emisji CO2 mogą wpędzić polską energetykę w ogromne tarapaty, wywołać podwyżki cen prądu i wymusić zamykanie nierentownych elektrowni węglowych. Z drugiej strony to mocny impuls do rozwoju OZE i atomu.
Takiego ciosu w grupach energetycznych oraz resorcie energii nikt się jeszcze przed wakacjami zeszłego roku zapewne nie spodziewał. Cena tony CO2 na giełdach wynosiła ok. 5 euro, co było na rękę wszystkim, którzy z tak ogromną determinacją popierali nowe inwestycje w bloki węglowe i pozostawienie węgla jako podstawy polskiej energetyki. Obecnie ok. 80 proc. prądu pochodzi z tego surowca. Jednak przez rok sytuacja zmieniła się diametralnie, bo ceny CO2 zaczęły szaleć doszły obecnie do blisko 20 euro za tonę. Co więcej, pojawiają się prognozy, że w perspektywie kilku lat możemy dojść do 40, a nawet 50 euro za tonę. Głównym powodem jest spadek podaży uprawnień.
O zagrożeniach dla polskiej energetyki węglowej wynikających ze wzrostu cen CO2 przestrzegali także eksperci, którzy pracowali nad raportem Fundacji Przyjazny Kraj „Polska energetyka 2030”. Wzrost cen uprawnień ma bowiem kapitalne znaczenie nie tylko dla cen prądu i stanu finansów grup energetycznych, które muszą coraz więcej wydawać na zakup uprawnień, ale także podważa sens dalszego kurczowego trzymania się węgla jako podstawowego źródła w miksie energetycznym. Owszem, producenci energii mogą zabezpieczać się przed wzrostem cen dzięki odpowiednim instrumentom, ale to także kosztuje i gdzieś musi być granica prowadzenia takiej polityki. Idę o zakład, że w polityce energetycznej państwa prowadzonej od kilku lat na ostrym dogmacie węglowym, czego dowodem są wielokrotnie powtarzane polityczne deklaracje, że węgiel był, jest i będzie podstawą naszej energetyki, nie przewidziano, że może nastąpić taki szokowy wzrost cen do emisji. Dodajmy, na który krajowa polityka nie ma żadnego wpływu, bo chodzi o ceny rynkowe w europejskim mechaniźmie handlu uprawnieniami. Lobby węglowe może zgrzytać zębami, ale nic nie jest w stanie zrobić.
A konsekwencje będą bardzo poważne. Po pierwsze dynamiczny wzrost kosztów emisji CO2 może wymusić zamykanie najstarszych, najmniej sprawnych bloków węglowych. Owszem, budujemy w ich miejsce nowe siłownie, ale to nadal przede wszystkim bloki węglowe, co prawda bardziej sprawne, emitujące mniej CO2 i innych zanieczyszczeń, ale nadal węglowe. Tymczasem od kilku lat zapotrzebowanie na prąd rośnie ponad wcześniejsze prognozy (w latach 2016-2017 w sumie o ok. 5 proc.), co świadczy o tym, że szybko rozwijająca się gospodarka potrzebuje coraz więcej i więcej prądu. Ceny CO2 przełożą się także na wyniki finansowe grup energetycznych: im wyższe, tym wyniki gorsze. W tej sytuacji mówienie, że blok w Ostrołęce ma być ostatnim dużym węglowym w historii polskiej energetyki jest w pełni uzasadnione, aczkolwiek pozostaje problem co zrobić ze wszystkimi blokami węglowymi.
Ratunkiem dla energetyki może być dynamiczny rozwój OZE, na co – po kilku latach zwalczania tych źródeł – jest wreszcie zielone światło polityczne. Świadczą o tym plany budowy przez państwowe firmy wielkich farm wiatrowych na Bałtyku i próba przejęcia Polenergii, która również się przygotowuje do takich inwestycji. Jeśli energetyka węglowa z powodu CO2 stanie się finansową studnią bez dna, to nie będzie alternatywy dla rozwoju OZE, ale także budowy elektrowni atomowej. Trwająca nadal dyskusja o atomówce może zostać rozstrzygnięta na „tak” właśnie dzięki cenom CO2. Ale jest jeszcze jeden sposób na łatanie powęglowej dziury. To budowa siłowni gazowych, szczególnie, że po 2022 r. dzięki Baltic Pipe i importowi LNG możemy stać się niezależni gazowo od kierunku wschodniego. Sęk w tym, że gaz to najdroższe paliwo i taką politykę szybko zobaczymy w rachunkach za prąd. Jednak nie można wykluczyć zastępowania starych, niskosprawnych węglówek właśnie przez bloki gazowe, które dodatkowo mogą także wytwarzać ciepło. Drożejące CO2 będzie także zachęcało do powrotu do rozwoju technologii wychwytywania i składowania CO2 (CCS), która zaczyna się opłacać przy poziomie ok. 50-60 euro za tonę. Gdy tona CO2 była po 5 euro, nikt instalacjami CCS nawet nie zawracał sobie głowy, a pilotażowy projekt planowany w Bełchatowie został zaniechany, mimo że mógł liczyć na duże unijne wsparcie.
Pewne jest jedno. Jeśli ceny CO2 będą nadal rosły i pozostaną wysokie, to w Polsce zakończą erę energetyki węglowej, tyle, że będzie to długotrwały i kosztowny proces. A lobby węglowe odejdzie do lamusa.