Zaklinanie wzrostu inwestycji wśród małych i średnich firm nie przynosi skutku. Dane o inwestycjach za II kwartał znowu rozczarowały, bo wiszą na pasku samorządów i dużych firm, wśród których wiele pozostaje pod wpływem polityki państwa. To dowód na brak zaufania małych i średnich przedsiębiorców do długoterminowej polityki gospodarczej rządu i lęk przed radykalnymi zmianami otoczenia prawnego.
Można się zachwycać 5,1 proc. wzrostem PKB w II kwartale, ale także coraz bardziej martwić jego strukturą, bo przede wszystkim napędzany jest konsumpcją, a inwestycje małych i średnich jak nie chcą ruszyć, tak nie ruszają. W II kwartale (rok do roku) inwestycje poszły w górę jedynie o 4,5 proc., czyli z grubsza o połowę mniej niż progonozowano.
Owszem, inwestycyjnymi pewniakami były samorządy, gdzie mamy prawdziwy boom, ale przecież jesteśmy w roku wyborów samorządowych, więc nie ma się czemu dziwić. Gdyby oczyścić wynik z efektu samorządowego dopiero wyglądałoby to słabo. Wynik ratują także inwestycje dużych firm, ale skoro polska gospodarka ulega szybkiej nacjonalizacji i coraz więcej zależy od państwa, to ten składnik wzrostu inwestycji staje się polityczny. Najmniej wydają na inwestycje małe i średnie firmy, na których opiera się gospodarka, i dlatego taka postawa musi martwić na dłuższą metę.
Warto zastanowić się nad przyczyną niechęci do wykładania pieniędzy przez rzesze prywatnych przedsiębiorców. Po pierwsze, inwestycje np. w rozbudowę zakładów czy nowe maszyny to w istocie zakład nie o dziesiejszy stan gospodarki „na piątkę”, ale o to, co stanie się za kilka-kilkanaście lat, kiedy nadal trzeba będzie np. spłacać kredyty, a gospodarka spowolni i trudniej będzie sprzedać produkty czy usługi. Tymczasem nawet oficjalnie politycy nie pozostawiają złudzeń, że jesteśmy na szczycie koniunktury i przyjdą chudsze lata. Pytanie tylko: na ile chudsze? Utrzymanie wzrostu na poziomie np. 4 proc. byłoby do wzięcia w ciemno, biorąc pod uwagę coraz bardziej katastrofalną sytuację na rynku pracy, presję na coraz wyższe płace, które oderwały się od wydajności, galopujące ceny energii, a także pogarszające się otoczenie gospodarcze z powodu słabnącej gospodarki niemieckiej i nieodpowiedzialnej wojny handlowej USA kontra „reszta świata”. A inwestycje przecież muszą się zwrócić, więc mniejsi i prywatni „od zawsze” przedsiębiorcy dwa razy oglądają każdą złotówkę zanim ją zainwestują. Bo im państwo nie pomoże jak np. sektorowi wydobywczemu. Ale nie chodzi tylko o czystą kalkulację finansową. Liczy się coś więcej.
Z rozmów z przedsiębiorcami można wnioskować, że duże znaczenie dla ich wstrzemięźliwości inwestycyjnej mają też zmiany związane z ustrojem państwa, przede wszystkim w zakresie prawa. Niezależne i niezawisłe sądownictwo jest wszędzie kluczowym elementem decyzji inwestycyjnej, bo w razie jakichkolwiek problemów, to właśnie sądy będą roztrzygać o racji przedsiębiorcy. Tymczasem wprowadzane od 2015 r. zmiany idą w kierunku, który niepokoi wielu przedsiębiorców, zarówno pod względem zmian instytucjonalnych i personalnych, jak i przepisów prawa, które daje coraz więcej uprawnień państwu do kontrolowania i karania. Tak zmienne otoczenie prawne robi się uciążliwe dla przedsiębiorców, którzy tak naprawdę na własnej skórze przekonają się jakie będą efekty batalii o wymiar sprawiedliwości.
Niepokój w kontekście prawa budzi też rosnąca etatyzacja gospodarki, stawianie państwa w roli najlepszego gospodarczego wizjonera, który podejmuje wyłącznie „słuszne” decyzje. Prywatni przedsiębiorcy zadają sobie pytanie: w jakiej pozycji znajdą się w sądach „po nowemu”, kiedy stroną przeciwną będzie np. administracja państwowa czy firma państwowa. I czy wówczas „polska racja stanu” albo decyzja polityczna nie weźmie góry nad sprawiedliwością. W sumie można łatwo zrozumieć przedsiębiorców, którzy wstrzymują się z inwestycjami, ale dla gospodarki to fatalna wiadomość, bo bez rozkręcenia ich inwestycji grozi nam wpadnięcie w tzw. „pułapkę średniego dochodu” i nie dogonimy rozwiniętych gospodarek.