Miodowe miesiące ze świetną koniunkturą napędzającą wzrost PKB właśnie się kończą. Wskaźnik PMI dla przemysłu wskazuje, że jesteśmy już blisko stagnacji, co wkrótce zobaczymy w słabnącym wzroście gospodarczym. Pytanie jak poradzi sobie z tym budżet państwa, który w dwóch latach wyborczych będzie obciążony ogromnymi wydatkami socjalnymi.
Wskaźnik obliczany przez IHS Markit spadł do 50,5 pkt we wrześniu z 51,4 pkt. To po pierwsze, sporo poniżej oczekiwań analityków, a po drugie najgorszy wynik od blisko dwóch lat. Niestety, spełnia się scenariusz wieszczony od miesięcy przez ekonomistów, którzy obserwują z niepokojem skutki spowolnienia gospodarczego w Unii Europejskiej, a przede wszystkim w Niemczech, u naszego największego partnera handlowego. Można zaryzykować stwierdzenie, że „wisimy” na Niemczech i dobra koniunktura w Polsce jest powiązana pępowiną z tym rynkiem. Paradoksalnie najbardziej zależymy koniunkturalnie od państwa, z którym politycznie jest nie po drodze obecnemu rządowi, co nie przeszkadza mu czerpać pełnymi garściami z korzyści jakie daje współpraca gospodarcza. Kulejący coraz bardziej eksport martwi tym bardziej, że wewnętrzny popyt nie będzie w stanie przyjąć nadwyżki, a co za tym idzie w firmach prawdopodobnie rosną zapasy, a zapasy to koszt kredytu. Zatem nie tylko może pogorszyć się tempo wzrostu gospodarczego, ale także struktura PKB. Rosnące zapasy są dodatkowym czynnikiem zniechęcającym prywatne firmy do inwestycji, które mimo politycznego zaklinania nie mogą jakoś mocno ruszyć z miejsca. I gdyby nie samorządy inwestujące na potęgę w okresie przedwyborczym i największe firmy, z których wiele kontrolowanych jest przez rząd i realizuje politykę inwestycyjną rządu, to inwestycje wyglądałyby bardzo mizernie jak na imponujący 5 proc. wzrost PKB.
Nadciągające problemy przemysłu odbiją się czkawką nie tylko na samym PKB, ale także na budżecie państwa. Pamiętajmy, że w 2019 i 2020 r. mamy gigantyczny maraton wyborczy, który sprzyja politycznemu rozdawnictwu pieniędzy, a przecież i tak już w ciągu trzech lat mamy do czynienia z ogromnymi, rekordowymi w historii transformacji, transferami socjalnymi. Sęk w tym, że te pieniądze trzeba skądś wziąć. Efekt domykania luki vatowskiej będzie maleć, bo wiele zostało już pod tym względem zrobione, zatem najlepszym źródłem dodatkowych pieniędzy z podatków byłoby utrzymanie wysokiego wzrostu gospodarczego. Ale wiele wskazuje, nie tylko wskaźnik przemysłowy PMI, że szczyt mamy już za sobą. To gorzki wniosek, podobny do smutnego żartu z poprzedniej epoki: „Kiedy będzie dobrze? Już było”. Lekiem dla ewentualnych problemów budżetowych w przyszłych latach może być podniesienie podatków (trudne) lub nacjonalizacja OFE (łatwe). Niestety, nie mamy innych zaskórniaków, z których można by skorzystać w chwili konieczności. Warto też pamiętać, że wszystkie optymistyczne prognozy gospodarcze oparte są na przekonaniu, że w gospodarce światowej nie pojawi się jakiś „ czarny łabędź” jak w 2008 r. Lehman Brothers. Wówczas także gospodarka pędziła do przodu, mieliśmy ponad 5 proc. wzrost PKB, który błyskawicznie zjechał do zera, bo nie byliśmy i nie jesteśmy samotną wyspą, tylko zależymy od koniunktury światowej, na którą nie mamy wpływu.