Pojawienie się w projekcie polskiej polityki energetycznej budowy elektrowni atomowej wywołuje dyskusje nad sfinansowaniem inwestycji. Nic nie ma na razie poza politycznym zapewnieniem: „stać nas”.
Na razie wiadomo, że udziały w celowej spółce jądrowej chce odkupić od wspólników PGE, co wywołało zaniepokojenie wśród jej akcjonariuszy, obawiających się, że właśnie na tej grupie energetycznej spocznie główny ciężar finansowy. Akcje PGE na wieść o zamiarze odkupienia akcji straciły na wartości 6 proc., co jest bardzo dużą przeceną jak na tak stabilna i wielką spółkę. Za to z ulga odetchnęli pozostali współwłaściciele atomowego wehikułu PGE EJ 1, czyli Enei, KGHM i Tauronu (dwie ostatnie spółki zresztą bardzo szybko zgłosiły chęć pozbycia się udziałów). Warto przypomnieć, że spółka celowa PGE EJ 1 została powołana właśnie po to, aby odpowiadała za przygotowanie i realizację projektu atomowego. Podpisanie – obecnie kończącego faktycznie swój żywot – porozumienia o wejściu do konsorcjum atomowego z udziałem KGHM, Enei i Tauronu nastąpiło z wielkim rozgłosem podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy w 2014 r. (wymienione spółki objęły po 10 proc. udziałów w PGE EJ 1).
Na razie jednak nie wiadomo jakie będą tak naprawdę źródła i struktura finansowania elektrowni atomowej. A mówimy o niebagatelnych kosztach, bowiem w Polsce mają powstać bloki o mocy 6-9 GW, a koszt budowy 1 GW szacuje się na ok. 20 mld zł. Oznaczałoby to, że cały program atomowy byłby warty aż 120-180 mld zł. Jak na razie mamy jedynie polityczne zapowiedzi ministra energii, że „stać nas” na atom i nie powinno być problemu ze znalezieniem finansowania. Jednak trudno wierzyć w taki optymizm, skoro dla polskiej energetyki problemem może być zgromadzenie zaledwie kilku miliardów na nowy blok węglowy, o czym przekonaliśmy się przy okazji inwestycji w Ostrołęce, a co dopiero znalezienie grubo ponad stu miliardów złotych. Problem z kasą na atom miał także poprzedni rząd PO-PSL, który szukał, szukał i ostatecznie nie wskazał źródła finansowania w znacznie mniejszym zakresie, bo wtedy planowano, że koszty budowy elektrowni atomowej wyniosą 50-60 mld zł. Dokoptowanie w 2014 r. do spółki z PGE innych państwowych gigantów (KGHM, Enei i Tauronu) miało być przynajmniej częściową receptą na brak funduszy. Teraz wygląda na to, że ciężar przejmuje na siebie, przynajmniej w pewnym zakresie PGE, co wyraźnie niepokoi akcjonariuszy. Ich nerwowe reakcja przypominają sytuację z PKN Orlen, któremu do spadku kursu wystarczyła jedynie deklaracja zainteresowania atomem (Orlen nie poniósł żadnych kosztów).
Biorąc pod uwagę gigantyczne potrzeby inwestycyjne państwa i kosztowne projekty w rodzaju budowa CPK czy modernizacja armii, twierdzenie, że „nas stać” na atom należy traktować tylko w kategoriach finansowego potrząsania szabelką, skoro już atom został wpisany do nowej polityki energetycznej. Ale dopóki nie zostanie przedstawiony plan finansowy z prawdziwego zdarzenia, możliwość realizacji projektu atomowego pozostaje na papierze tak samo, jak za rządów PO-PSL.