Wygląda na to, że wzrost PKB w III kwartale o 5,1 proc. był ostatnim akordem dobrej koniunktury. Spadek wskaźnika PMI dla przemysłu poniżej 50 to sygnał, że w gospodarce zaczyna się spowolnienie i rząd gospodarczo będzie mieć coraz bardziej pod górkę.
Jeszcze przed wyborami 2015 r. można było usłyszeć na rynku, że opozycyjny PiS kiedy przejmuje władzę ma szczęście do… globalnej i krajowej koniunktury, a oddaje, kiedy kryzys za pasem. Tak było w 2005 r., gdy PiS z koalicjantami rządziło do 2007 r. w najbardziej tłustych latach dla gospodarki od początku transformacji, a impulsem do szybkiego wzrostu PKB było wejście Polski do Unii w 2004 r. Kolejny rząd musiał stawić już czoło największemu w historii kryzysowi finansowemu w 2008 r., który sprawił, że nasze PKB błyskawicznie zjechało z poziomu 5 proc. do – na szczęście przejściowo – poniżej zera.
Dojście PiS do władzy w 2015 r. również zbiegło się z początkiem dobrej globalnej koniunktury świetnymi wynikami Niemiec (nasz główny partner handlowy). Dlatego wzrost gospodarczy oscylujący wokół 4-5 proc. dawał spory komfort rządzącej partii jeśli chodzi o wpływy budżetowe, hojne programy socjalne i snucie ambitnych zamierzeń inwestycyjnych. Jednak wiele wskazuje, że ten miodowy okres dla polityków właśnie się kończy i trzeba będzie stanąć przed wyzwaniami, które zweryfikują w mniejszym lub większym stopniu politykę gospodarczą rządu.
Listopadowy odczyt wskaźnika PMI dla przemysłu przyniósł spadek poniżej 50 (z 50,4 do 49,5), co oznacza, że przemysł przestał się rozwijać, a wszedł w fazę recesji. Trzeba podkreślić, że wskaźnik autorstwa IHS Markit to tylko pokazanie nastrojów w przemyśle, a na twarde dane statystyczne przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale nad tym ostrzeżeniem koniunkturalnym trzeba się pochylić. Po pierwsze to najgorszy odczyt od ponad czterech lat (od września 2014), co może zakończyć gospodarczy okres miodowy obejmujący trzy pełne lata działania nowego rządu. Po drugie bardzo niepokojące jest kolejne zmniejszenie zamówień eksportowych, co wskazuje jak bardzo stan naszej gospodarki jest związany z globalną koniunkturą, przede wszystkim w Unii, z akcentem na Niemcy. A koło zamachowe europejskiej gospodarki słabnie i wiele firm kooperujących z Niemcami może wkrótce stanąć przed dylematem gdzie sprzedać nadwyżki. Więc na wszelki wypadek przewidują, że zmniejszą produkcję, aby nie trzymać zbyt dużych zapasów, bo jak wiadomo to bardzo kosztowne, gdyż koszt zapasów równa się kosztowi kredytu. Polskiej gospodarce, silnie powiązanej z europejską, nie służy atmosfera wojny handlowej „USA kontra reszta świata”.
Podsumowując, można posłużyć się słynnym żartem z lat 80. zeszłego wieku: „Kiedy będzie lepiej? Już było”. I zapamiętać liczbę 5,1 proc. wzrostu PKB w III kw. bo prawdopodobnie długo już nie zobaczymy „5” na początku, a rząd musi się porządnie postarać, aby była jak najdłużej „4”. Co prawda wzrost PKB w przyszłorocznym budżecie jest zaprojektowany na poziomie 3,8 proc., ale skala hamowania gospodarki po silnym rozwoju może być nieprzewidywalna. Tym bardziej, że na skutek nieudolnej polityki energetycznej w przyszłym roku przywitamy się z wysokimi cenami prądu, co przełoży się na spadek konkurencyjności naszego przemysłu, i w kolejnych odczytach PMI a potem innych wskaźników zapewne będzie to widoczne. Dla rządu to poważny kłopot, gdyż rozpoczął się cykl wyborczy i w 2019 r. czekają nas podwójne wybory: europarlamentarne i parlamentarne. Idąc z duchem wspomnianej na początku korelacji rządów PiS z dobrą koniunkturą, skutki spowolnienia gospodarki powinny być już zmartwieniem dzisiejszej opozycji.