Sposób utworzenia funduszu rekompensat przez resort energii i polityczna zrzutka spółek energetycznych na miliard złotych wkładu jest kolejnym przykładem niepoważnego traktowania akcjonariuszy mniejszościowych oraz kpiną z corporate governance.
Problem rosnących cen energii stał się problemem politycznym, bo w przyszłym roku dotknie finansowo 15 mln gospodarstw domowych. A że to rok podwójnych wyborów (europejskich i parlamentarnych), więc trzeba było pilnie wymyślić w jaki sposób udobruchać rzesze wyborców, aby nie zobaczyli od początku roku wyższych o 25-30 proc. rachunków za prąd. Resort energii, ten sam, którego polityka uporczywego trzymania się węgla doprowadziła do zwyżki cen prądu (efekt wzrostu cen uprawnień do emisji CO2 plus drożejący surowiec), wpadł na pomysł, aby zrekompensować odbiorcom indywidualnych oraz MSP wyższe ceny prądu. Ma temu służyć fundusz rekompensat, do którego niczym listek figowy dołączono jeszcze hasło „efektywność”. A że chodzi o kwoty niebagatelne, bo 4-5 mld zł, których resort finansów nie przewidział do wydania tworząc projekt budżetu na 2019 r., to trzeba było na gwałt szukać pieniędzy. Rząd ma z czego płacić, bo za grube miliardy sprzedaje swoją pulę uprawnień do emisji CO2, ale minister energii poszedł dalej i postanowił poszukać dodatkowych pieniędzy także w kasach spółek energetycznych.
I tu zaczyna się seria fauli. Otóż, po pierwsze minister nie zauważył, że są to spółki publiczne, mające rzesze inwestorów instytucjonalnych i indywidualnych, i zachował się jak ich jedyny właściciel. Posłuszne politycznie spółki poszukały u siebie „oszczędności” i wyciągnęły w sumie miliard złotych niczym królika z kapelusza. A przepraszam, czy ktoś się zapytał pozostałych akcjonariuszy, co o tym sądzą? Czy się zgadzają z wolą największego akcjonariusza? No ale przecież po co, skoro spółki energetyczne zaprzęgnięte są do realizowania celów polityki państwa bez oglądania się na interesy pozostałych akcjonariuszy.
O tym jak mało mają ich władze do powiedzenia świadczą obrazki z konferencji anonsującej powstanie funduszu rekompensat. Prezesi spółek energetycznych robili za milczącą dekorację dla ministra i nikt nie miał nawet szansy zadać im pytania, co sądzą o tym pomyśle. Dawno już nie było tak instrumentalnego wykorzystania spółek giełdowych przez władzę polityczną i tak naprawdę menedżerskiego upokorzenia prezesów. A pytania mogli otrzymać niewygodne, w stylu: „Jak to jest, że nagle w spółce można znaleźć tak ogromne oszczędności na cel polityczny, a nie ma pieniędzy na wypłatę dywidendy dla akcjonariuszy?”
Niestety, traktowanie spółek energetycznych jak państwowych folwarków przez resort energii jest stałym elementem od trzech lat i nie ma co się dziwić, że inwestorzy giełdowi są tym sfrustrowani, czego wyraz dają głosując swoimi zleceniami. Takie ostentacyjne wręcz nieposzanowanie interesów mniejszościowych akcjonariuszy jest także faktycznie pogwałceniem zasad corporate governance, dobrych obyczajów, które obok twardego prawa regulują relacje między spółkami i inwestorami. Z takim żenującym poziomem traktowania innych właścicieli niż państwo mamy do czynienia nie pierwszy raz, dlatego jeśli taka polityka ma być kontynuowana, to lepiej niech minister energii skupi wszystkie energetyczne akcje i wycofa je z giełdy. Tylko problem ma jak z rekompensatami: skąd u licha miałby wytrzasnąć tyle kasy? A zresztą po co? Skoro i tak robi ze spółkami energetycznymi co mu się podoba.