Decyzja Brukseli w sprawie regulacji rynku mocy będzie miała fundamentalne znaczenie dla polskiej energetyki, bo ogranicza czasowo wsparcie państwa dla siłowni węglowych i w praktyce blokuje sensowność nowych inwestycji w te źródła, takich jak w Ostrołęce.
Jakby rząd miał mało zmartwień z drożejącym prądem, który niepokoi miliony wyborców, to dodatkowo jeszcze otrzymał fatalne wieści z Brukseli. Przedstawiciele państw Unii i Parlament Europejski porozumiały się w kwestii rynku mocy, czyli zasad na jakich elektrownie mogą otrzymywać pieniądze od państwa w zamian za gotowość dostaw w sytuacji niedoboru prądu. Wprowadzono restrykcyjny limit emisji CO2 dla elektrowni korzystających z rynku mocy, które rozpoczną działalność komercyjną po wejściu w życie decyzji w 2019 r. Oznacza to w praktyce, że z tego rynku wykluczony zostanie blok w Ostrołęce, który ma ruszyć dopiero za kilka lat. Wedle zapewnień ministra energii ma to być ostatni tak duży (1000 MW) blok węglowy w naszej energetyce, ale decyzje z Brukseli stawiają znak zapytania nawet nad tą inwestycją, jeśli nie będzie mogła korzystać z rynku mocy. Ale nie tylko to jest złą wiadomością dla rządu.
Polska energetyka nadal jest oparta w 80 proc. o węgiel i według założeń nowej polityki energetycznej do 2040 r. mamy spalać tyle samo węgla co obecnie, co w praktyce oznacza zakonserwowanie znaczenie węgla w naszej energetyce. Tymczasem w Brukseli zdecydowano, że emitują dużo CO2 elektrownie będą mogły być w rynku mocy tylko do 2025 r. Choć do końca 2019 r. będzie można zawierać nowe kontrakty, to faktycznie oznacza to milowy krok w kierunku przyśpieszonej dekarbonizacji. Po pierwsze, nawet działające już polskie elektrownie (także te, które komercyjnie ruszą do końca 2019 r. i będą mogły skorzystać z rynku mocy) nie otrzymają gwarancji wsparcia państwa do końca swojej żywotności, bo będą działać przez 3040 lat. W skrajnym scenariuszu może to oznaczać, że w pewnym momencie swojego istnienia staną się nierentowne i zostaną zamknięte (o ile Polska pozostanie w Unii). Zatem podnosi to ryzyko nie tylko inwestorów, ale także ubezpieczycieli czy banków kredytujących takie inwestycje. A już naprawdę twardym orzechem do zgryzienia pozostaje realizowany właśnie blok w Ostrołęce, bo do użytku komercyjnego nie wystarczy polityczne wbicie łopaty, tylko trzeba rozpocząć realną sprzedaż energii do sieci, a do tego potrzeba ładnych kilku lat, na pewno później niż 2019.
Niestety, kolejne doniesienia z Brukseli w sprawie polityki dekarbonizacji są hiobowe dla Polski, tym bardziej że od trzech lat resort energii i rząd tkwią w węglowym układzie z lobby węglowym. Efektem tego jest szok wzrost cen prądu, który – początkowo niedoceniony przez premiera i rząd – stał się teraz społecznym i politycznym problemem numer jeden, z którego – poza deklaracjami – nikt nie wskazał jak na razie wyjścia. Czas najwyższy, aby rząd zrozumiał, że źródłem problemów z ceną prądu jest fatalna polityka energetyczna, która ślepo broni status quo węgla.