Miliony Polaków od 2019 roku staną przed wyborem czy po raz kolejny zaufają państwu, i zechcą oszczędzać w Pracowniczych Planach Kapitałowych, czy też po traumatycznych doświadczeniach z OFE pokażą „gest Kozakiewicza” i wypiszą się z programu. Czeka nas 2019 jako rok PPK.
Po dwóch dekadach od początku reformy emerytalnej spod szyldu OFE, rusza z inicjatywy państwa kolejny program długoterminowego oszczędzania. Motywacje wtedy i dziś są takie same: długoterminowe oszczędności mają z jednej strony sprawić, że nie będziemy klepać biedy na emeryturze, a z drugiej do gospodarki popłyną grube miliardy złotych na rozwój.
Zasadnicza różnica między OFE a PPK polega nam tym, że pieniądze gromadzone w PPK mają od początku zapisany ustawowo statut prywatny, podczas gdy w przypadku OFE status był na tyle niejasny, że wypowiedzieć się w tej sprawie miał zarówno Trybunał Konstytucyjny jak i Sąd Najwyższy, które orzekły, że to środki publiczne. Otworzyło to drogę do zagarnięcia z OFE części obligacyjnej, która z realnych pieniędzy przekształciła się w zapisy wirtualne w ZUS, a część akcyjna od kilku lat jest zawieszeniu. Jak na razie nie widać woli rządu, aby te środku zostały sprywatyzowane, czyli 75 proc. trafiło na indywidualne konta Polaków, a reszta byłaby faktycznym haraczem za jako wpłata do Funduszu Rezerwy Demograficznej. Właśnie brak uregulowania statusu pozostałych środków w OFE budzi największe obawy, że z prywatność pieniędzy z PPK może zostać podważona. Dla wielu oszczędzających częściowa nacjonalizacja OFE przez poprzedni rząd jest złamaniem umowy społecznej zawartej pod koniec ubiegłego tysiąclecia przez rząd premiera Jerzego Buzka i kładzie się cieniem na perspektywie PPK. Inwestorzy ankietowani przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych większością 63 proc. odpowiedzieli, że Polacy nie zapiszą się do PPK, bo zawiedli się na OFE, nie ufają żadnym państwowym rozwiązaniom, a jeśli mają już wybierać, to stawiają na samodzielne oszczędzanie.
Zapewne z tego powodu uczestnicy rynku kapitałowego, ale także twórcy PPK, uważają, że za sukces trzeba będzie już uznać pozostanie w programie połowy zapisanych z automatu uczestników. Ale nawet przy partycypacji rzędu 50 proc. będzie to oznaczać duże transfery kapitałowego dla gospodarki, bo jeśli z 11,5 mln uprawnionych zostanie w PPK 6 mln, to rocznie będzie spływać 12-15 mld zł ich składek, z czego część trafi na rynek kapitałowy, borykający się z niską płynnością i brakiem kapitału, także z powodu miliardów odpływających netto z powodu tzw. suwaka. Nie ma się co łudzić, że w Nowym Roku z powodu PPK zagości hossa na warszawskiej giełdzie, bo po pierwsze składki pojawią się realnie późną jesienią, a po drugie dopiero po styczniu 2021 roku do PPK zostaną zapisani wszyscy, bez względu na wielkość zatrudnienia oraz sektor publiczny. Zatem PPK w przyszłym roku na giełdzie będą jedynie efektem marketingowym, a na realne pieniądze przyjdzie poczekać. Warto po raz kolejny podkreślić, że kluczowe znaczenie będzie miała tzw. stopa przystąpienia. Jeśli – ku zaskoczeniu – okaże się wysoka, rzędu 60-70 proc., to i środków pojawi się więcej. Jeśli spadnie poniżej 40-50 proc., będzie można mówić o porażce programu, a firmy zarządzające PPK będą musiały czekać dłużej niż 6-8 lat, aby zarobić.
Jednak patrząc na wszystkie minusy i niewiadome związane z PPK trzeba wyraźnie powiedzieć, że to program potrzebny, jak każdy, który zwiększa indywidualną skłonność do długoterminowego oszczędzania. W przeciwnym razie czeka nas po zakończeniu aktywności zawodowej ubóstwo, gdyż obecnie w Polsce możemy liczyć na stopę zastąpienia (relację świadczenia emerytalnego do ostatniej pensji) z grubsza 30 proc. Kto nie wierzy, warto, aby zajrzał sobie do otrzymywanej co roku informacji z ZUS.