Rekomendacja dla niemieckich władz o zakończeniu wytwarzania energii z węgla do 2038 r. pokazuje, jak wielka jest motywacja do dekarbonizacji w Unii, a także jak bardzo nasza polityka energetyczna od niej odstaje.
Polska i Niemcy. Dwa sąsiadujące ze sobą państwa, dwie duże gospodarki: jedna ze „starej” Unii, druga z „nowej”. I dwie kompletnie odmienne polityki energetyczne, co zawsze było widoczne, ale w świetle ostatnich propozycji to już dwie skrajności. Niemcy, podjęły decyzję polityczną po katastrofie w Fukushimie o rozwodzie z atomem i postawiły bardzo mocno na odnawialne źródła energii (OZE). Konsekwencją tego jest także stopniowe eliminowanie węgla z miksu energetycznego, zamknięcie ostatnich kopalń, a także jak zaleca rządowi specjalna komisja zupełne odejście od wytwarzania energii z węgla, czyli faktycznie zakończenie importu. To decyzja bardzo trudna, bo pomimo ogromnych inwestycji w OZE nadal z grubsza jedna trzecia energii pochodzi z węgla i rezygnacja z tego paliwa wymaga wieloletniego programu, który może być tylko ewolucją, a nie rewolucją w miksie. Choć to jeszcze nie decyzja rządowa, to kierunek dekarbonizacji w Niemczech został wskazany i jest zgodny z filozofią budowy gospodarki zeroemisyjnej.
Tymczasem w Polsce mamy zupełnie inny kierunek nakreślony w projekcie polityki energetycznej do 2040 roku. Co prawda udział węgla w miksie ma się systematycznie zmniejszać, ale wcale nie oznacza to, że eliminowane będą siłownie węglowe. To inne źródła (OZE, atom, bloki gazowe) mają stopniowo wypychać węgiel w procentowym udziale, ale zużycie samego paliwa ma pozostać na niezmienionym poziomie, co najmniej do 2030 roku. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, że przez najbliższą dekadę, a może i dłużej, mamy spalać tyle samo węgla co obecnie. Zatem nie mam mowy faktycznie o żadnej dekarbonizacji naszej gospodarki. Co więcej, obecnie budujemy nowe bloki węglowe, w tym krytykowany przez wielu ekspertów 1000 MW blok w Ostrołęce, który ma być co prawda według zapewnień resortu energii ostatnim wielkim blokiem węglowym, ale z trwałością deklaracji politycznych u nas nigdy nie było najlepiej. Decyzja, aby zakonserwować ilość spalanego węgla ma głęboki kontekst polityczny, ponieważ to ukłon w stronę lobby węglowego i zapewnienie sobie spokoju społecznego na Śląsku. Warto także pamiętać, że w 2015 r. ówczesna opozycja została otwarcie poparta przez górniczych związkowców, którzy nie chcą słyszeć o żadnym ograniczaniu znaczenia węgla w gospodarce. Branża górnicza kieruje się swoim wąsko rozumianym interesem (zabezpieczenie miejsc pracy, utrzymanie przywilejów, podwyżki płac), a sprzyja temu dobra koniunktura na rynku węgla. Jednak to złudne, bo rynek surowcowy nie na próżno nazywany jest rynkiem „króla i żebraka”. Gdy cztery lata temu ceny węgla były dramatycznie niskie, bankructwo zajrzało w oczy największej firmie górniczej Europy – Kompanii Węglowej. I gdyby nie zbieg okoliczności politycznych (zmiana władzy w Polsce i decyzja o zaangażowaniu innych firm państwowych w ratowanie górnictwa) i ekonomicznych (zwyżka cen węgla), to mielibyśmy największą plajtę w historii polskiej transformacji. Obecnie spółki górnicze, w tym PGG utworzona na gruzach Kompanii Węglowej, wyoracowują zyski, ale jak ostrzegają eksperci, przy obecnej wydajności oraz wysokich kosztach osobowych, mocniejsze wahnięcie cen surowca w dół może znowu sprawić, że na każdej wydobytej tonie notowana będzie strata i znowu otwarte będzie pytanie kto znowu „dosypie” do branży. Decyzja o dalszym utrzymywaniu spalanego wolumenu węgla węgla niesie ze sobą także gigantyczne ryzyko, że dalszy wzrost cen uprawnień do emisji CO2 może sprawić, że ceny energii poszybują, a polskie elektrownie staną się trwale nierentowne i nikt nie będzie chciał dać im kredytu ani ubezpieczyć, chyba, że znowu zostanie do tego przymuszony decyzją polityczną. Jak widać Niemcy zdają sobie sprawę z tego ryzyka i całkowicie eliminując siłownie węglowe do 2038 roku będą mogli spokojnie patrzeć, jak CO2 drożeje, a nie będzie miało to wpływu na konkurencyjność gospodarki. Co więcej, rozwój OZE sprawia, że takie technologie tanieją i spada cena czystej energii, która przestaje być tylko ekologicznym dogmatem, a staje się przewagą konkurencyjną.