Piątkowy rekord wszech czasów zapotrzebowania ma moc to kolejny sygnał, że szybko rozwijająca się gospodarka potrzebuje coraz więcej energii. Aby zapewnić stabilność dostaw potrzeba nowych inwestycji zarówno w stabilne moce wytwórcze jak i OZE.
Od kilku lat prognozy zużycia prądu nie nadążają za rzeczywistością. W latach 2016-2017 nastąpił wzrost zużycia aż o ok. 5 proc., co przekłada się na jeden dodatkowy blok 500 MW. Rok do roku zużycie wzrosło o 2,4 proc. (2016 v. 2015) i 2,1 proc. (2017 v. 2016), a prognozy mówiły o jedynie rocznie 1-1,5 proc. Pod koniec zeszłego roku resort energii szacował, że w 2018 r. wzrost zapotrzebowania sięga ok. 2,5 proc. W tej sytuacji zapewnienie stabilnych dostaw prądu przy rosnącym zapotrzebowaniu z krajowych źródeł, a tylko wspomaganie się importem w koniecznych sytuacjach, jest ogromnym i kosztowanym wyzwaniem inwestycyjnym w energetyce.
Jak na razie realny plan inwestycyjny tak naprawdę opiera się na rozbudowie mocy węglowych: część inwestycji rozpoczętych jeszcze za rządów PO-PSL jest systematycznie oddawana do użytku (blok w Kozienicach pracuje, bloki w Opolu wejdą do systemu w tym roku), a rozpoczynana właśnie budowa 1000 MW siłowni w Ostrołęce ma być ostatnim dużym blokiem węglowym w Polsce. Jednak wcale nie oznacza to, że każdy nowy blok oznacza netto zwiększenie mocy wytwórczych, bo z drugiej strony czeka nas w najbliższych latach wyłączenie najbardziej przestarzałych węglówek o mocy 3000 MW, ponieważ nie opłaca się ich ani remontować, ani modernizować, emitują duże ilości zanieczyszczeń, a przede wszystkim są niskosprawne, czyli potrzebują więcej paliwa do wytworzenia energii niż nowe siłownie. Właśnie wysoko sprawność nowych bloków, która przekracza 40 proc. przy np. 33-35 proc. sprawności starych, jest bardzo dobrą wiadomością, ponieważ po pierwsze „nowe” produkują więcej energii spalając taką samą ilość paliwa, a po drugie emitują mniej CO2 i innych zanieczyszczeń, co ma kolosalne znaczenie przy rosnących cenach uprawnień do emisji CO2. Jednak trzeba przy tym pamiętać, że dalszy rozwój energetyki węglowej, a nawet jedynie utrzymanie potencjału mocy wytwórczych, czyli równowaga między siłowniami wycofywanymi i wprowadzanymi, jest jednak na bakier z unijną polityką klimatyczną i w dłuższej perspektywie może się nie opłacać i nieść ryzyko utraty rentowności.
Dlatego tak pilnym zadaniem jest polityczne i legislacyjne odblokowanie inwestycji w OZE na lądzie, gdzie od trzech lat praktycznie zamarły inwestycje w farmy wiatrowe, a także szybki rozwój infrastruktury przesyłowej na wybrzeżu, aby mogły powstać duże morskie farmy wiatrowe (takie plany ma m.in. prywatna Polenergia oraz kontrolowana przez państwo PGE).
Jednak nie ma się co łudzić, ani farmy lądowe, ani morskie, a tym bardziej fotowoltaika, nie pokryją nam wzrostu zapotrzebowania na energię, a tym bardziej nie zapewnią stabilności dostaw. A jeśli nie powinniśmy już rozbudowywać mocy węglowych, a potrzebujemy stabilnych mocy w podstawie, to nie pozostaje nam nic innego jak rozwój atomu. Pozostaje jeszcze gaz, tym bardziej, że od 2022 r. wraz z oddaniem Baltic Pipe możemy uniezależnić się od importu ze Wschodu, oraz rozwój energetyki prosumenckiej, ale ze względu na skalę (a także wysoką cenę w wypadku gazu) nie można traktować tych źródeł jako realnej alternatywy. Więc tak naprawdę pozostaje atom. I w tym kierunku idzie resort energii w projekcie polityki energetycznej do 2040 r. Sęk w tym, że nikt jeszcze nie wskazał źródeł finansowania. A wiadomo, że koszt 1000 MW atomu to między 15 a 20 mld zł, więc na planowane 6-9 GW potrzeba gigantycznych pieniędzy. Jak na razie mamy ministerialne zapewnienia, że „nas stać”, a to stanowczo za mało.
Takie informacje jak z piątku – o rekordzie zapotrzebowania na moc – najprawdopodobniej będą się powtarzać, nawet jeśli gospodarka nieco spowolni w tym roku z ok. 5 proc. wzrostu w 2018 r. Bo każdy wzrost o 1 proc. PKB oznacza wzrost zapotrzebowania o 0,3-0,7 proc. Oczywiście może być to częściowo neutralizowane wzrostem efektywności energetycznej, ale jak na razie pod tym względem nie mamy spektakularnych sukcesów (dobrym kierunkiem jest rozkręcająca się termomodernizacja w ramach programu „Czyste powietrze”). W sumie przed polską energetyką czas bardzo ważnych i pilnych decyzji politycznych, legislacyjnych i inwestycyjnych, a każdy komunikat o kolejnym rekordzie będzie tylko sygnałem, że czas ucieka. Jeśli spóźnimy się procesem inwestycyjnym w energetyce, to pozostanie nam import, który dla jednych jest niewygodny politycznie, dla drugich sprzeczny z dogmatem niezależności energetycznej, a dla innych nieobliczalny pod względem kosztów.