Coraz gorsze wyniki niemieckiego przemysłu i obniżenie tam prognozy wzrostu PKB do zaledwie 1 proc. w 2019 r. powodują, że nasza gospodarka naciśnie w tym roku mocno na hamulec, bo w dużej mierze zależy od eksportowej koniunktury w Niemczech i Unii.
PMI dla niemieckiego przemysłu wg Markit spadł do 49,7 pkt., a więc znalazł się „pod kreską” 50 pkt., która oddziela rozwój od regresu. PMI dla całej strefy euro, w której Niemcy grają pierwsze skrzypce, trzyma się jeszcze powyżej 50 pkt., ale zaliczył kolejny spadek – do 50,5 pkt., czyli o 0,9 pkt. To wszystko jest fatalną wiadomością dla polskiej gospodarki, której ok. 30 proc. wymiany handlowej ma właśnie z Niemcami i od kondycji tej gospodarki zależy w dużej mierze tempo wzrostu naszego PKB. A pod względem dynamiki PKB z Niemiec także płyną kiepskie wieści, ponieważ zrewidowano tegoroczną prognozę wzrostu z 1,8 do zaledwie 1 proc. Widać jak na dłoni, że swoje piętno na mocno zorientowanej eksportowo gospodarce odciska wojna handlowa USA vs reszta świata (w szczególności Chiny), a niepewność związana z Brexitem powoduje, że przedsiębiorcy i kontrahenci niemieccy wolą przycupnąć i poczekać na rozwój wydarzeń, aby nie stracić w sytuacji nieobliczalnych skutków do unijnej gospodarki wyjścia Wielkiej Brytanii bez umowy (a ma się sto stać już 29 marca, więc to bliska perspektywa).
Z niepokojącymi sygnałami z europejskiej i niemieckiej gospodarki wyraźnie kontrastują wyniki naszej. PKB urósł w zeszłym roku o 5,1 proc., co jest nie tylko jednym z najlepszych wyników w Europie, ale także poprawieniem dynamiki z poprzedniego roku (4,8 proc.). Jednak politycy z rządu nie pozostawiają złudzeń, że czeka nas słabszy rok. Jeszcze pół roku temu wydawało się, że spadek PKB poniżej granicy 4 proc. będzie wynikiem głównie coraz trudniejszej sytuacji na rynku pracy. Dziś na czołowego „hamulcowego” wysuwają się Niemcy, bo mając kłopoty na swoim podwórku, po prostu zmniejszają zamówiena zagranicą, np. u kooperantów, co szczególnie bolesne może być dla polskich firm automotive. W ten sposób silnik eksportu w naszym PKB będzie słabnąć, co po pierwsze wpłynie na wielkość dynamiki wzrostu, a po drugie zwiększy presję, aby to konsumpcja trzymała wzrost. Niestety, pod tym względem również nie ma dobrych wieści, ponieważ – ku zaskoczeniu – konsumpcja także słabnie, pomimo kosztownych transferów socjalnych. W tym roku podpisana właśnie przez prezydenta ustawa budżetowa zakłada, że tylko z tytułu programu 500+ wypłaconych zostanie 22 mld zł (do tej pory na ten poszło już ok. 60 mld zł). Nie ma co liczyć także na wielkie prywatne inwestycje, bo skoro kulały one w najlepszych latach koniunktury, które są już za nami, to tym bardziej przedsiębiorcy dwa razy obejrzą złotówkę zanim ją wydadzą przy spadającym tempie wzrostu.
W polskim budżecie założono konserwatywnie, że PKB urośnie „tylko” o 3,8 proc. Oczywiście Niemcy czy Francuzi wzięliby taki wynik w ciemno, ale dla nas to znaczący spadek, który martwi, bowiem gonimy „starą” Unię pod względem bogactwa. Dynamiczny wzrost PKB, najlepiej właśnie na „ piątkę z plusem” jest także konieczny, abyśmy nie wpadli w tzw. pułapkę średniego dochodu, tylko tak jak np. Korea Południowa awansowali trwale na podium państw rozwiniętych.
Na razie jednak trwa u nas karnawał sukcesów gospodarczych i radość z 5,1 proc. zeszłorocznego wzrostu PKB. I cieszmy się, bo to naprawdę świetny wynik, a także z tego powodu, że nie wiadomo kiedy będzie powód do podobnej radości. Kolejne miesiące przyniosą z pewnością wiele sygnałów o pogorszeniu koniunktury, które ostatecznie znajdą swoje odbicie w twardych danych GUS. Warto być przygotowanym i czas najwyższy spuścić z hurraoptymistycznego tonu.