Energetyka

Spadek cen węgla na rynkach światowych obnaży słabość polskiego górnictwa i zmusi władzę polityczną do kolejnych publicznych wydatków na tę branżę. Podatnicy zapłacą słoną cenę za sojusz związkowców i polityków, i nie będzie to tylko wysoka cena prądu.

Kiedy najlepiej politycznie ratować branżę górniczą? Oczywiście w momencie, kiedy przejmuje się władzę na dnie cyklu koniunkturalnego w surowcach, a w kolejnych latach cena węgla rośnie. Wtedy łatwo ogłosić, że decyzja polityczna była słuszna, kierunek dobry, bo spółki zamiast strat przynoszą zyski. To jest właśnie różnica między ceną tony węgla kamiennego na poziomie 50 dol., a 100 dol. Tyle, że rynek surowcowy słusznie nazywany jest rynkiem „króla i żebraka”, czego zdają się nie dostrzegać nasi związkowcy górniczy oraz politycy odpowiedzialni za energetykę. Tymczasem warto w tym miejscu przypomnieć sytuację sprzed prawie dwóch dekad z rynku miedzi, gdzie dekoniunktura była tak silna, że zepchnęła cenę akcji KGHM do rekordowo niskiego poziomu poniżej 10 zł, co było nie tylko poniżej wartości nominalnej akcji (!), ale także oznaczało, że cała wycena miedziowego koncernu warta była tyle, ile posiadane udziały w operatorze komórkowym Polkomtel. Idąc dalej tym tropem, KGHM mierzony na poziomie działalności podstawowej jako producent miedzi, srebra i złota, warty był w uproszczeniu… zero złotych. I w tym miejscu dochodzimy do niezwykle ważnego elementu w strukturze kosztów firm surowcowych: kosztów osobowych, czyli wypadkowej wielkości zatrudnienia i wynagrodzeń, a także innych świadczeń.

Otóż specyfiką branży wydobywczej – nie tylko w Polsce, ale i na świecie – jest bardzo silna pozycja związków zawodowych, które walczą o jak najwyższy poziom wynagrodzeń dla pracowników. Sparaliżowanie firmy wydobywczej przez strajk jest łatwe i generuje ogromne straty, ponieważ spółka nie tylko nie zarabia na nie wydobytym węglu, miedzi czy innym surowcu, ale także ponosi  straty z powodu konieczności utrzymywania całej firmy w ruchu, bo kopalni nie można – ot tak sobie – po prostu zamknąć jak magazynu i czekać na koniec strajku załogi.

W ciągu ostatnich trzech lat w polskim górnictwie węgla kamiennego byliśmy świadkami cudownego ozdrowienia branży, wysokich podwyżek i nagród dla załóg, i odtrąbienia politycznego sukcesu, co było pochodną poparcia przez związkowców ówczesnej opozycji w 2015 r. Towarzyszyła temu jednak korzystna zmiana koniunktury, która wywindowała notowania tony węgla z ok. 50 dol. za tonę do nawet ok. 100 dolarów. A gdy rośnie cena sprzedawanego surowca, dodajmy w sposób niezależny od producenta i krajowych decyzji politycznych, to bardzo łatwo jest ogłosić sukces restrukturyzacji górnictwa. Bo są zyski, które wszystko maskują, jest na pensje i podwyżki, i jest to na czym najbardziej zależy rządzącym: spokój polityczny na Śląsku, gdzie mieszka 4 mln wyborców.

Jednak łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Dodajmy koniu koniunktury. Wystarczy, że z powodów globalnych czynników (wzrost zapasów, polityka klimatyczna, spowolnienie chińskiej gospodarki z powodu wojny handlowej, konkurencja taniego węgla wydobywanego metodą odkrywkową z Rosji) ceny węgla ruszą w dół, abyśmy znowu mieli gigantyczny problem z górnictwem i pytanie: kto za to zapłaci.

I niestety, ceny węgla od początku roku ruszyły w dół, co może być zwiastunem poważnych problemów dla polskich kopalń. Obecnie za tonę surowca w portach ARA trzeba zapłacić ok. 77 dolarów. W skali miesiąca obniżyły się z grubsza o 5 proc., a od początku roku o 10 proc. Co więcej, węgiel kamienny jest już  tańszy niż przed rokiem. A co wydarzyło się w polskich firmach górniczych przez ten czas? Mieliśmy realizowanie podwyżek płac w ramach utrzymania „spokoju społecznego”, co łącznie z programami inwestycyjnymi generowało coraz większe koszty. A jeśli cena surowca spada, a koszty rosną, to w pewnym momencie kopalnie dojdą do tzw.  progu bólu, dynamika kosztów będzie przewyższać dynamikę przychodów, i zaczną znowu przynosić ogromne straty. Wtedy historia o sukcesie restrukturyzacji krajowego górnictwa zostanie zweryfikowana, a rząd i podatnicy zaczną się zastawiać skąd wziąć kasę, aby dosypać do chwiejącej się znowu branży. Niestety, rynek surowcowy jest rynkiem „króla i żebraka”, i nic tego nie zmieni, szczególnie jeśli w latach „króla” generuje się coraz większe koszty, których pokrycie w czasie „żebraka” okaże się niemożliwe. Mawia się, że historia nigdy się nie powtarza, ale okoliczności historyczne i owszem.