Zapowiedź kolejnych wartych ok. 40 mld zł wydatków socjalnych i ulg w skali roku w praktyce redukuje do zera szanse na prywatyzację środków pozostałych w OFE. Dla rządu te pieniądze staną się poduszką finansową na wypadek silnego spowolnienia gospodarki lub recesji, która postawiłaby pod ścianą finanse publiczne.
O ile ktoś łudził się jeszcze, że wreszcie przyjdzie czas na ostateczne uregulowanie statusu środków zgromadzonych w OFE i zapisanie ich w 75 proc. na prywatnych kontach Polaków (25 proc. miało iść na Fundusz Rezerwy Demograficznej), to powinien stracić nadzieję po zapowiedzi partii rządzącej, która w roku wyborczym zaproponowała kolejne transfery socjalne i ulgi, które wyceniane są na ok. 40 mld zł. Skutek będzie taki, że zwiększy się wielkość stałych wydatków budżetowych, na których pokrycie trzeba będzie znaleźć środki w kolejnych latach. Tylko rozszerzenie programu 500+ na każde dziecko i zniesienie kryterium dochodowego sprawi, że roczny koszt programu podskoczy z ok. 23 mld do ok. 40 mld zł.
Rząd zapewnia, że wszystko jest dobrze policzone i Polskę na to stać. Jednak jest to tylko połowa prawdy. Otóż obecnie mamy dobrą sytuację budżetową, bo z jednej strony wyższe dochody z podatków m.in. po zmniejszeniu luki vatowskiej, a z drugiej w zeszłym roku gospodarka rozwijała się tempie 5,1 proc. Pytanie: co będzie, gdy gospodarka spowolni albo wpadnie w recesję? Dodam, że nie koniecznie z powodu wewnętrznej polityki gospodarczej, ale wstrząsu zewnętrznego, porównywalnego z kryzysem finansowym w 2008 r. Warto przypomnieć, że wzrost PKB zjechał wtedy błyskawicznie z ponad 5 proc. do poniżej zera, co było szokiem dla wielu polityków, ekonomistów i analityków. A czarnych chmur nad światową gospodarką nie brakuje: od groźby twardego Brexitu po wojny handlowe. Wystarczyło mocniejsze spowolnienie w Niemczech, aby nasza gospodarka zorientowana eksportowo, zwłaszcza z ekspozycją na naszego zachodniego sąsiada, zaczęła spowalniać. Już dziś wiadomo, że zaczęło się hamowanie, pytanie tylko o skalę. Dlatego ekonomiści są zgodni, że musimy pożegnać się ze wzrostem na „piątkę z plusem”, a przyzwyczaić się co najwyżej do „czwórki”, pytanie tylko „mocnej” czy „słabej”, choć nie brakuje też poglądów, że może być „trójka”. Rząd w tegorocznym budżecie założył konserwatywnie, że PKB urośnie o 3,8 proc. Zatem kalkulacja polityczna – poza wygranymi wyborami – mówi, że wzrost trzeba ratować, po drugie mieć coś w rezerwie na czarną godzinę.
Co może sprawić, że PKB dostanie ekstra dopalacz? Inwestycje – nie. Eksport – nie. Więc pozostaje konsumpcja prywatna i to właśnie usłyszeliśmy przez weekend z ust polityków. Bo nikt chyba nie ma wątpliwości, że dziesiątki miliardów złotych nowych transferów socjalnych zostaną przeznaczone na konsumpcję, czyli przejedzone. Czyli w sytuacji, gdy inwestycje prywatne kuleją, a za kilka lat będzie mniej środków unijnych do wydania, właśnie rozbuchana konsumpcja prywatna ma pozwolić utrzymać gospodarkę na wysokich obrotach. Tyle, że w dłuższym terminie taka polityka lotu na jednym silniku konsumpcji się zemści i przyjdą kłopoty. Ale politycy zdają sobie doskonale sprawę, że to dopiero pieśń przyszłości, a przecież liczy się wynik najbliższych wyborów i podtrzymanie teraz koniunktury.
Co ma do tego wszystkiego OFE? Ano, bardzo wiele. Bo rząd wprowadzając tak hojne programy socjalne faktycznie zakłada się o wysoki wzrost gospodarczy i brak kryzysów, którą wstrząsną naszą gospodarką, tak jak stało się to w 2008 r. To ryzykowne zagranie, więc warto byłoby mieć w zapasie jakiegoś jokera, którego będzie można wyciągnąć i rzucić na stół w decydującym momencie, aby uratować finanse publiczne obciążone sztywnymi wydatkami socjalnymi. Najprostszym rozwiązaniem będzie całkowita nacjonalizacja OFE, która może na kilka lat dać rządowi oddech w sytyacji kryzysowej. I po te pieniądze łatwo sięgnąć, bo ustawy w Polsce są obecnie uchwalane w ciągu jednej nocy, a wyrokami Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego środki w OFE zostały uznane za publiczne, a nie prywatne, więc tak naprawdę ich los zależy od widzi misie politycznego. Alternatywą dla końca OFE byłoby podniesienie podatków, bo odebranie 500+ chyba nikomu nie mieści się w głowie. Choć przykład zbankrutowanej Grecji pokazuje, że nie takie rzeczy rząd może zrobić jeśli został przyparty do ściany (wielokrotnie obniżono tam emerytury, aby utrzymać wypłacalność).
To wszystko łatwo tłumaczy, dlaczego jak na razie nic nie zrobiono, aby ostatecznie uregulować status OFE. A zapowiedzi były bardzo szumne. Warto przypomnieć deklarację sprzed prawie dwóch lat ówczesnego wicepremiera Mateusza Morawieckiego podczas konferencji Izby Domów Maklerskich w Bukowinie. Powiedział, że zdecydowano o przekazaniu na konta prywatne Polaków środków z OFE już na przełomie II i III kwartały, podkreślam, że mowa o 2017 roku. Niepewność wokół OFE miała zostać zamknięta. I co? I nic. Status OFE przez dwa lata pozostaje po staremu. Po drodze można było usłyszeć wyjaśnienie takiego stanu rzeczy, że najpierw trzeba zrobić PPK, a potem dopiero uregulować sprawy OFE. No bo robienie równolegle dwóch takich operacji byłoby zbyt trudne z uwagi na skalę. I co? PPK zostało uchwalone, czekamy na rozpoczęcie 1 lipca programu, a o OFE nic nie słychać. Efekt jest taki, że ok. 160 mld zł zgromadzonych w OFE nadal czeka na decyzję polityczną.
Idę o zakład, że pieniądze zgromadzone w OFE odgrywają w planie politycznym i gospodarczym ogromna rolę, bo są w praktyce ostatnim rezerwuarem dużej gotówki, po który można sięgnąć decyzją polityczną, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Szlak został przetarty przez PO-PSL zabraniem obligacji z OFE, więc opozycji bardzo niezręcznie będzie protestować. Oczywiście wszystkie zobowiązania z OFE zostaną potwierdzone, z tą różnicą, że będą zapisem księgowym w ZUS, a w OFE istnieją realne pieniądze do wypłaty.
Podsumowując, zostawienie sobie przez rządzących poduszki finansowej w postaci grubych miliardów z OFE jest politycznie rozsądne, skoro decyduje się na tak mocne zwiększenie transferów socjalnych przekładających się na sztywne wydatki budżetowe. Bo przecież kryzys i recesja mogą zapukać znienacka, jak to się zwykle dzieje. Niestety, cierpi na tym zaufanie do rynku kapitałowego, a dalsza nacjonalizacja OFE byłaby kontynuowaniem łamania umowy społecznej w sprawie emerytur zapoczątkowanym przez PO-PSL. I miliony Polaków będzie o tym doskonale pamiętać, gdy po raz kolejny będzie namawianych, aby zaufać państwu w programie PPK.