Wydarzenia wokół odwołania prezesa JSW po raz kolejny pokazują, że w państwowych spółkach podlegających pod resort energii zasady corporate governance chodzą własnymi drogami, co dramatycznie odbija się na ich wycenie, bo inwestorzy głosują nogami
Nie pomogło, że związkowcy z JSW przyjechali do Warszawy, aby bronić przed odwołaniem prezesa, który – ich zdaniem – dobrze zarządzał spółką i dawał gwarancję, że pieniądze z górniczej kasy nie pójdą na realizację kolejnych pomysłów politycznych resortu energii. Co ciekawe, prezes JSW został odwołany tuż przed końcem swojej kadencji, co świadczy o dużej determinacji rady nadzorczej oraz resortu energii. Nie wchodząc w samą zasadność działań rady oraz ministra, warto zastanowić się nad tym, jak fatalny przykład wydarzenia w JSW dają w zakresie corporate governance w Polsce. I jest to kolejny dowód, że postulat sformułowany w Strategii Rozwoju Rynku Kapitałowego o poprawie zasad dobrych praktyk w spółkach skarbu państwa jest jak najbardziej na miejscu.
Przypomnę, że w SRRK poprawa standardów ładu korporacyjnego na polskim rynku kapitałowym została podkreślona, bo ich słaby poziom wpływa negatywnie na decyzje o debiutach giełdowych oraz obniża wyceny. Uczciwie przyznano, że przestrzeganie u nas ładu korporacyjnego „nie jest zadowalające”. Niestety, co pokazuje przykład JSW oraz spółek energetycznych, obserwujemy to szczególnie, jeśli chodzi o traktowanie interesów inwestorów indywidualnych i instytucjonalnych w wielu spółkach skarbu państwa. Rząd traktuje je jak własne folwarki, uważając, że cele polityki państwa są najważniejsze i temu mają się podporządkować publiczne spółki. Dlatego warty podkreślenia jest postulat SRRKi, aby rząd przyjął zasady ładu korporacyjnego dla spółek skarbu państwa notowanych na giełdzie. Bo bez tego przecena firm państwowych będzie niezależnie od ich wyników.
Pierwszorzędnym postulatem corporate governance jest szacunek i poszanowanie praw akcjonariuszy mniejszościowych. A warto przypomnieć, że w JSW posiadają oni blisko 45 proc. akcji. Tymczasem minister energii zachowuje się jakby ich zupełnie nie było, albo nie trzeba było się z nimi liczyć. Tymczasem nie pojawili się z kosmosu, bo wcześniej skarb państwa – co prawda za rządów PO-PSL – sprzedał im akcje i zarobił na tym grube miliardy złotych. W efekcie akcjonariusze mniejszościowi stali się wyłącznie niemymi świadkami rozgrywki między radą nadzorczą i ministrem z jednej strony, a prezesem – z drugiej. Główny argument za decyzją o odwołaniu prezesa jest gumowy, czyli „utrata zaufania”. Związkowcy oczywiście „swoje” wiedzą i są przekonani, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I to całkiem spore, ponieważ w spółce – dzięki dobrej koniunkturze na węgiel w ostatnich latach – zgromadzono fundusz stabilizacyjny warty grubo ponad miliard złotych. I związkowcy podejrzewają, że politycy chcieliby się do tej kasy dorwać, aby sfinansować swoje pomysły związane np. z budową nowej elektrowni węglowej. I choć resort zaprzecza, to jego dotychczasowe działania, polegające na ręcznym sterowaniu spółkami energetycznymi i węglowymi, budzą uzasadniony niepokój, że w razie konieczności pieniądze z JSW zostałyby spożytkowane na „słuszny” politycznie cel, a podporządkowana ministrowi rada nadzorcza by to klepnęła. Jak twierdzą związkowcy, na drodze do realizacji tego scenariusza stał właśnie prezes JSW, i dlatego w końcu za swój opór słono zapłacił.
Akcjonariusze mniejszościowi, traktowani w spółkach przez resort energii jako zło konieczne, dochodzą do wniosku, że skoro główny akcjonariusz robi w spółkach co chce, jak chce i wszystko podporządkowuje polityce państwa, to nie pozostaje im nic innego jak sprzedawać akcje i szukać innych miejsc lokowania kapitału. Takie jest jedno z głównych źródeł ogromnej przeceny spółek energetycznych oraz JSW, co dobrze oddaje, jakie znaczenie ma nieprzestrzeganie corporate governance.