Wysłanie w najbliższym czasie dwudziestu milionów listów z informacją z ZUS na temat stanu kont i przewidywanej wysokości emerytury to dobra okazja, aby Polacy zwrócili uwagę na katastrofalnie niską stopę zastąpienia. I przekonali się do programu PPK.
Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że ZUS zrewaloryzował nam stan kont w rekordowej wysokości i przybyło nam ponad 200 mld zł. Oczywiście na papierze, bo zapisy naszych kont są czysto księgowe – ZUS wydaje wszystkie otrzymywane składki na bieżąco. Dlatego mogliśmy się nagle poczuć bogatsi wirtualnie – rekordziści nawet o ponad 100 tys. zł. To tak naprawdę jednak zobowiązanie państwa, że kiedyś wypłaci nam świadczenie, bo realnie istniejące pieniądze są jedynie w ZUS, a w przyszłości w PPK.
Niemniej naprawdę warto przyjrzeć się w liście z ZUS pozycji dotyczącej naszej przyszłej (hipotetycznej) emerytury.I zobaczyć jaka jest tzw. stopa zastąpienia, czyli relacja świadczenia do ostatniej pensji. I tu Polaków może czekać jak co roku szok, o ile zdadzą sobie sprawę co to naprawdę w praktyce oznacza. Otóż stopa zastąpienia oscyluje wokół jedynie 30 proc., czyli umownie przechodząc na emeryturę z pensji 5000 zł możemy liczyć z grubsza na dożywotnie świadczenie w jednej trzeciej wysokości. I to jest najważniejsza informacja, która powinna się przebić do świadomości Polaków, bo inaczej na emeryturze będą klepać biedę.
Niestety, poziom świadomości emerytalnej jest u nas na bardzo niskim poziomie, po prostu Polacy uważają, że „jakoś to będzie”, „pieniądze się znajdą” itd. Wzmacnia ich w tym wypłata w tym roku ekstra 13 emerytury, co dla milionów może być niezbitym dowodem, że finanse publiczne i system emerytalny mają się świetnie, skoro możliwe są takie finansowe fajerwerki. A tak wcale nie jest. Mamy niestety więcej „usypiających” sygnałów, że „jakoś to będzie”. Jednym z nich jest aktualnie jeszcze wysoka, bo ok. 55 proc. stopa zastąpienia dla pokolenia naszych rodziców. Skoro widzimy, że nie jest im tak źle, to przecież czym się przejmować. Tymczasem po przejściu dwie dekady temu z systemu zdefiniowanego świadczenia na zdefiniowaną składkę, dla naszego pokolenia oznacza to, że różnica stopy zastąpienia będzie katastrofalna, bo tylko tam można określić 20-25 pkt. proc. Zatem nie ma wyjścia – trzeba dodatkowo oszczędzać na emeryturę. Tyle, że dobrowolne oszczędzanie (czyli w praktyce ograniczanie konsumpcji) idzie nam jak po grudzie. Dość wspomnieć, że w IKE 1,2 mln osób zgromadziło skromne 8 mld zł. Okazuje się, że ani zachęty podatkowe, ani inne nie są w stanie skłonić Polaków do wyjścia ze strefy konsumpcji do strefy oszczędzania długoterminowego, aby zwiększyli sobie emerytury. Dlatego trzeba ich do tego „szturchnąć” – używając nomenklatury z ekonomii behawioralnej. Takim właśnie „szturchnięciem” jest stworzony program PPK, który wejdzie w życie od 1 lipca. Nie miejmy złudzeń, że jeśli chodzi o stopę zastąpienia nie przyniesie on rewolucji rzędu 70-80 proc., a jedynie być może pozwoli dojść do granicy 50 proc. Ale to i tak lepiej niż 30 proc., bo tak niskie emerytury mogą grozić nawet niepokojami społecznymi, jeśli ludzie – żyjący coraz dłużej – nie będą mieli środków na utrzymanie z głodowej emerytury. Dlatego uważne przeczytanie tego listu z ZUS jest tak bardzo ważne, być może to jeden z najważniejszych listów jakie miliony Polaków dostało w życiu. Bo jeśli dzięki temu zrozumieją o co chodzi z przyszłymi emeryturami, to nie wypiszą się z PPK i zwiększą swoje szanse na lepszy poziom życia, kiedy zakończą pracę. Bez PPK, do którego dokłada się przecież także państwo i pracodawca, mają dużą szansę, że zostaną na emerytalnym lodzie. A jedyne co zyskają, to utrzymanie aktualnej pensji otrzymywanej na rękę, zamiast zainwestowanie 2 proc. w przyszłość.