Cena tony CO2 doszła już do blisko 30 euro i nie widać na horyzoncie niczego, co mogłoby zahamować trend wzrostowy. W polityce energetycznej państwa możliwy szok cenowy CO2 został kompletnie zlekceważony, przez co od roku na rynku energii trwa chaos.
Ostatnie dwanaście miesięcy świetnie ilustruje w jaki sposób politycy najpierw nie potrafią przewidzieć problemu, choć są ku temu przesłanki, potem go lekceważą, a następnie panicznie próbują ugasić pożar, za który są w dużej mierze odpowiedzialni. System handlu emisjami w Unii Europejskiej nie pojawił się przed rokiem, tylko znacznie wcześniej, i obowiązkiem polityków jest śledzenie trendów na tym rynku, a także przewidywanie wydarzeń. To trochę tak, jak z prognozowaniem pogody – warto być przygotowanym na możliwe zmiany i lepiej mieć w plecaku kurtkę przeciwdeszczową niż jej nie mieć. W tym wypadku resort energii był przekonany, że realizując doktrynalną i politycznie opłacalną w kraju politykę energetyczną opartą na węglu, cały czas będzie nad nią „świecić słońce”. Przez to ostatnie rozumiem niskie ceny uprawnień do emisji CO2, które przez długie lata pozostawały na poziomie 5-6 euro za tonę i na dobrą sprawę ten czynnik mogący wpłynąć na ceny energii był kompletnie lekceważony. Niewielka zmienność cen uprawnień i bardzo niski ich poziom, w powiązaniu z dużą ilością darmowych uprawnień i derogacji, spowodowała uśpienie czujności odpowiedzialnych za kształtowanie polityki energetycznej. Aż przyszedł szok na CO2.
Przed nieco ponad rokiem ceny CO2 ruszyły w górę. Było to wynikiem z jednej strony administracyjnym ograniczeniem liczby uprawnień na rynku, a z drugiej zainteresowania tym rynkiem ze strony instytucji finansowych, które uprawnienia do emisji CO2 traktują jak każdy inny instrument mogący służyć finansowej spekulacji. Do tego doszła świadomość, że pule darmowych emisji będą się kończyć w kolejnych latach (u nas zostaną wykorzystane do 2021 r.), więc kto zostanie przy energetyce wysoko emisyjnej, ten będzie musiał kupować coraz więcej praw bezpośrednio na rynku.
W efekcie ceny uprawnień wystrzeliły przed rokiem do 20-25 euro za tonę, co wywołało u decydentów szok i niedowierzanie. A że ceny są ustalane na giełdach i krajowa polityka nie ma tutaj nic do powiedzenia, to jedyne co nam pozostało, to przyjąć wszystkie skutki i zacząć żyć z drogim CO2. Początkowo problem był lekceważony i na płaszczyźnie werbalnej polityki mieliśmy zaklinanie rzeczywistości, że wyższe ceny energii nie zagrożą konkurencyjności naszej gospodarki, a Polacy nie będą płacili drożej za prąd. Gdy okazało się, że i jedno i drugie nie da się obronić, politycy wpadli w panikę i na tzw. zapalenie płuc zaczęto przygotowywać ustawę o zamrożeniu cen prądu oraz przepisy umożliwiające rekompensaty dla energochłonnego przemysłu. Mieliśmy – z dzisiejszej perspektywy już śmieszny – spektakl kolejnych pomysłów, jak poradzić sobie z problemem, szereg wykluczających się wypowiedzi, zaprzeczeń i tłumaczeń. Na końcu uchwaloną rzutem na taśmę ustawę, do której na rozporządzenie czekaliśmy ponad pół roku, bo sprawa okazała się o wiele bardziej skomplikowana niż przypuszczano, i jeszcze trzeba było zapytać Brukselę co ona na to, a przecież wiadomo, że Unia Europejska bardzo niechętnie patrzy na to, co robimy z energetyką węglową.
Bilans ostatnich dwunastu miesięhcy jest taki, że mamy rozregulowany rynek energii, na którym o cenach i och perspektywach wiadomo mniej niż więcej, niepewność wśród koncernów energetycznych, przedsiębiorstw i gospodarstwa domowych co będzie dalej, czyli w kolejnych latach. Bo patrząc po cenie CO2, która zbliżyła się do 30 euro za tonę, problem nie zniknie, a wręcz będzie rosnąć.