Pierwsza dostawa gazu z USA w ramach nowego kontraktu jest sygnałem, że pod względem budowania niezależności energetycznej w gazie od Rosji jesteśmy na dobrej drodze, aby w 2022 r. stała się faktem. Niestety równolegle nie można powiedzieć tego o węglu.
Wpłynięcie do gazoportu w Świnoujściu pierwszego transportu skroplonego gazu z USA w ramach kontraktu z Cheniere Energy stał się okazją do podkreślenia politycznej rangi relacji USA-Polska, ale przede wszystkim to milowy krok w mozolnej budowie niezależności energetycznej. Dla Rosji to kolejny sygnał, że używanie „błękitnego paliwa” w roli broni gospodarczej odchodzi do lamusa, przynajmniej jeśli chodzi o Polskę. Zresztą w całym regionie Bałtyku taki scenariusz jest przyjmowany z ulgą – nie bez powodu Litwini nazwali swój pływający gazoport „Niepodległość”. I na taką niepodległość gazową i my się wybijamy. Z jednej strony mamy długoterminowe umowy na dostawy LNG na ogromne wolumeny i plany rozbudowy mocy do odbioru takich ładunków, z drugiej idącą zgodnie z planem budowę Baltic Pipe, który we współpracy z Duńczykami pozwoli nam na dostęp rurą do norweskich złóż gazowych. To wszystko sprawia, że końcówka 2022 r., kiedy najprawdopodobniej popłynie do nas gaz nową rurą, może być historycznym momentem, kiedy po dekadach faktycznego monopolu w dostawach ze Wschodu, nie tylko będziemy mieli zapewnioną dywersyfikację dostaw, ale całkowicie możemy zrezygnować z rosyjskiego gazu, który przez trzy dekady transformacji był traktowany przez Kreml nie tylko jako surowiec, ale także element nacisku politycznego. Oczywiście, wcale nie musimy całkowicie rezygnować z kupowania gazu z Rosji, bo byłoby to podejście doktrynalne. Jeśli cena i warunki dostaw będą konkurencyjne, to taki gaz można także kupować, ale bez kontraktu długoterminowego, który jest tak naprawdę gorsetem cenowym i politycznym, i mając świadomość, że gaz ze Wschodu można zastąpić w razie konieczności LNG albo gazem norweskim. Polska, mając wybór, osiągnie tak naprawdę w gazie niezależność energetyczną.
Niestety, to co jest realizowane z taką determinacją w sprawach gazowych, zupełnie nie wychodzi jeśli chodzi o drugi nie mniej ważny dla bezpieczeństwa energetycznego surowiec, czyli węgiel. W zeszłym roku sprowadziliśmy go z zagranicy rekordowe blisko 20 mln ton, z czego grubo ponad z Rosji. Czyli wychodzi na to, że budując kolejne bloki węglowe i kurczowo obstając przy spalaniu niezmiennej ilości węgla do przynajmniej 2030 r. tak naprawdę popadamy w zależność energetyczną od Rosji. Bo polskie kopalnie, szczególnie na Śląsku, wyczerpują już swoje możliwości, wydobywają coraz głębiej, coraz drożej i stają się po prostu niekonkurencyjne wobec importu, szczególnie ze Wschodu, gdzie cena ma także walor polityczny.
Na żart zakrawa fakt, że topowi politycy partii rządzącej są w stanie z jednej strony przeć do uniezależnienia się od importu gazu z Rosji, a z drugiej potrafią powiedzieć, że węgiel z Rosji jest taki sam jak inny. Otóż nie jest taki sam, bo jest jak każdy surowiec ze Wschodu znaczony politycznie i w każdej chwili może być użyty w celach pozaekonomicznych. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w kolejnych latach potrzeba osiągnięcia bezpieczeństwa energetycznego pod względem gazowym zostanie zrównana z węglowym, bo dłuższe tolerowanie takiej schizofrenii politycznej może być katastrofalne.