Groźba recesji w największej gospodarce Eurolandu jest największym zagrożeniem dla koniunktury w całej Unii Europejskiej. Przede wszystkim boleśnie może odbić się na Polsce i zakończyć spektakularnie kilkuletni „cud gospodarczy”, którego doświadczamy.
Groźne pomruki z niemieckiej gospodarki (spadek produkcji przemysłowej, spadek eksportu, mniejsze zamówienia) zaczynają się przekuwać na twarde dane świadczące o tym, że decydująca z grubsza w 40 proc. o gospodarce strefy euro machina się zaciera. Wzrost gospodarczy nie tylko słabnie, ale idzie pod wodę. O ile w I kw. zanotowano jeszcze mizerny wzrost PKB, to w II kw. był już spadek o 0,1 proc. i prawdopodobnie kurczenie się gospodarki utrzyma się w trzecim kwartale. Oznacza to nic innego, jak tzw. techniczną recesję – dwa kwartały spadku PKB z rzędu. Nic dziwnego, że w Niemczech panuje ogromna nerwowość nie tylko wśród analityków i ekonomistów czołowych instytucji, ale także wśród polityków. Dlatego pojawił się pomysł stymulacji fiskalnej wartej 50 mld euro, która miałaby pomóc utrzymać się Niemcom na plusie. Jednak czy do tego dojdzie i czy okaże się to skutecznym antyrecesyjnym lekarstwem, to się dopiero okaże. Na razie Niemcy słabną i to jest faktem, który powoduje ogromnie zaniepokojenie w Unii.
Szczególne powody do niepokoju mamy niestety w Polsce, ponieważ nasza gospodarka jest związana z niemiecką „na dobre i na złe”. Nasza wymiana handlowa z Niemcami to z grubsza jedna trzecia, a co za tym idzie każde zmniejszenie zamówień od partnerów zza Odry jest bolesnym ciosem dla polskich kooperantów i producentów. Owszem, nasi przedsiębiorcy mogą zwiększać zapasy (ale to kosztuje tak jak kredyt) albo szukać innych rynków zbytu. Tyle, że to ostatnie jest często niemożliwe z powodu spowolnienia gospodarki w całej Europie i w skali globalnej, a przynajmniej będzie wymagało niższych konkurencyjnych cen, co odbije się na marżach. Szczególnie zagrożona jest branża automotive, dla której słabnąca koniunktura i eksport samochodów z Niemiec oznacza, że faktycznie odczuwa już recesję.
Ale kłopoty gospodarki Niemiec to może być także… szansa dla naszych przedsiębiorców. Widmo recesji sprawia, że na sprzedaż zostaje wystawionych tam wiele wartościowych firm, z dobrze znanymi lokalnymi markami, bez których trudno marzyć polskiej firmie o ekspansji na rynku niemieckim. Do tego – podobnie jak w Polsce – zdarza się, że firmy rodzinne mają problem z sukcesją i wykup przez nowego właściciela może być dla nich korzystnym rozwiązaniem. Z drugiej strony polskie przedsiębiorstwa przez blisko trzy dekady nieustannego wzrostu gospodarczego osiągnęły taki potencjał pod względem wielkości, zasobów gotówkowych oraz możliwości kredytowych, że sfinansowanie zagranicznych przejęć – nie tylko w Niemczech – jest dla nich możliwe do zorganizowania. W ten sposób można rozpocząć ekspansję zagraniczną w bliskim logistycznie kraju, z wysoko rozwiniętą gospodarką, która przecież kiedyś wyjdzie z recesji. A wówczas na pewno nie będzie już tanio jak obecnie. Zresztą już od pewnego czasu polscy przedsiębiorcy coraz mocniej rozpychają się na rynku niemieckim pod względem przejęć, bo wiedzą, że bez lokalnych marek trudno tam dużo zwojować i przejęcie jest czasem po prostu koniecznością, której nie można uniknąć.
Nie zmienia to faktu, że spowolnienie, albo coraz bardziej prawdopodobna recesja w Niemczech po prostu zakończy czas nadzwyczajnej prosperity w Polsce, który jest określany mianem „małego cudu gospodarczego”. Otwarte pozostaje pytanie jak mocno spowolni u nas PKB i jak zniesie to budżet obciążony w złotych latach gigantycznymi transferami socjalnymi.