Długoterminowe kontrakty infrastrukturalne okazały się po raz drugi pułapką dla wielu firm. Ale jak się okazuje, równie dobrze można źle oszacować koszty także w budownictwie przemysłowym i energetyce.
Rafako specjalizujące się w budowie kotłów i inwestycjach w energetyce zrobiło dzień prawdy dla akcjonariuszy i postanowiło ujawnić jak wygląda kilka jego dużych długoterminowych kontraktów. Niestety okazuje, że trzeba przeszacować ich wartość, bo zawierając kilka lat temu (kontrakt na budowę bloku w Jaworznie zawarto aż w 2014 r. ) nie doceniono nadzwyczajnej dynamiki wzrostu kosztów albo nie przewidziano konieczności wykonania robót poza umową. Dodatkowe koszty sięgają w sumie blisko 200 mln złotych. Spółka oczywiście będzie starać się osiągnąć porozumienie z zamawiającymi, ale przecież interes tych ostatnich wcale nie polega na tym, aby dokładać do zawartych wiele lat temu kontraktów.
Sytuacja Rafako pokazuje, że nie tylko firmy budowlane zajmujące się np. infrastrukturą drogową mają problemy z właściwym oszacowaniem kosztów długoterminowych kontaktów. Jak się okazuje, to pięta achillesowa naszych spółek, co boleśnie odczuwają ich akcjonariusze. Tym bardziej, że wyniki długoterminowych kontraktów są często optymistycznie rozpoznawane w trakcie kolejnych okresów sprawozdawczości finansowej, a na koniec okazuje się, że jednak trzeba przyznać się do przestrzelenia kontaktów i utworzyć odpisy na zmiany kosztów.
Sęk w tym, że polskie firmy w większości nie mogły np. w latach 2016-2017 przewidzieć, że tak radykalnie wzrosną koszty nie tylko materiałów, ale także płace pracowników wręcz wystrzelą w górę. Zapewne zrobiły „zakładki” w kontraktach, ale wzrost cen oraz pensji po prostu przerósł wszelkie oczekiwania i zepchnął wiele kontraktów pod wodę. W tej sytuacji nie ma innej możliwości jak tylko renegocjowanie umów i zgłaszanie roszczeń. Efektem jest albo ugoda albo sprawa sądowa.
Szczególnie trudna sytuacja jest w budownictwie drogowym, gdzie w tym roku mamy poważny kryzys: wycofało się z kontraktów kilku dużych wykonawców, ich budowy przejmują inni, a kierowcy czekają dłużej na drogi. Akurat ten wypadek obciąża nie tylko firmy budowlane, które zaproponowały za niskie ceny w kontraktach, ale także rządowego zamawiającego. Niestety, okazało się, że fala bankructw sprzed kilku lat niczego nie nauczyła polityków od 2015 r. nie wprowadzono waloryzacji kontraktów, przerzucają rosnące koszty na wykonawców. Dopiero kryzys na budowach sprawił, że wprowadzono niedawno waloryzację, ale nie dotyczy ona starych kontraktów. Efekt jest taki, że kilku dużych wykonawców zeszło z budów, za większe pieniądze skończą je nowi, a jak skończą się sprawy sądowe, dopiero się przekonamy.
Generalnie branże, w których zawierane są długoterminowe kontrakty budowlane stały się dla inwestorów giełdowych branżami podwyższonego ryzyka. Dziś trudno znaleźć inwestorów, którzy entuzjastycznie, jak np. dekadę czy jeszcze kilka lat temu, przyjmowali podpisanie przez spółkę wieloletniego i wielomiardowego kontaktu. W wielu przypadkach okazały się one finansowymi pułapkami, z których giełdowe firmy muszą się wyplątać i zminimalizować straty. Nie mają łatwego zadania, bo zleceniodawcy mówią: „widziały gały co brały” i często nie chcą z własnej woli dokładać do kontraktu. Dlatego na placach budów pojawiają się coraz częściej „klejmerzy”, czyli prawnicy wyspecjalizowani w wynajdowaniu uzasadnienia dla wyższych kosztów. Jednak znając przewlekłość postępowań przed sądami dla wszystkich stron najlepszym wyjściem byłoby zawarcie ugód, ale do tego trzeba woli dwóch stron.