Szef PFR Paweł Borys powiedział „DGP”, że wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie kredytów frankowych może wywołać kryzys gospodarczy i być dla naszego kraju „Czarnym Łabędziem”. Sęk w tym, że Czarnych Łabędzi może być znaczenie więcej, i każdy może pogrzebać przyszłoroczny budżet.
Czarny Łabędź to nieprzewidywalne, niezwykle rzadkie zjawisko, które ze względu na skalę wywołuje ogromne negatywne skutki. To słynne określenie ukuł Nassim Taleb i weszło ono na stałe do żelaznego kanonu określającego ryzyko w gospodarce, dodajmy takiego, przed którego skutkami nie sposób się zabezpieczyć, bo najczęściej doświadczenie przeszłe nie jest tutaj nic warte. Może być to zarówno atak terrorystyczny, regionalna wojna, jak i rozpad strefy euro, brexit bez umowy lub dezintegracja Chin. Dlaczego wyrok TSUE może być takim Czarnym Łabędziem? Otóż wywoła skutki dla sektora bankowego i całej gospodarki nigdy wcześniej nie doświadczone: banki będą rozpaczliwie potrzebować kilkudziesięciu miliardów dokapitalizowania, co wywoła reakcję łańcuchową, ponieważ banki są systemowo niezwykle ważne dla gospodarki i nikt nie powoli na to, aby jakiś duży bank upadł. A w gronie banków obciążonych frankowymi kredytami aż roi się od tych, które spokojnie można określić mianem „too big to fail” – zbyt duże, aby upaść.
Lęk przed rozstrzygnięciem TSUE na niekorzyść banków, który tak mocno wyeksponował Paweł Borys, wydaje się uzasadniony, ponieważ z TSUE dochodzą sygnały, że taki wariant może się znaleźć w orzeczeniu. W czarnym scenariuszu, doszłoby do sytuacji, kiedy zdrowo kapitałowo sektor bankowy w Polsce, który świeci przykładem dla wielu krajów Europy Zachodniej pod względem wytrzymałości w stress testach, stałby się w jeden dzień pogrążony w gigantycznych tarapatach finansowych. Pewne jest jedno: banki ze względu na swoje kapitały samodzielnie nie udźwignęłyby tego ciężaru. Pozostałoby im zwrócić się o pomoc do akcjonariuszy, co wydaje się najrozsądniejszym rozwiązaniem. Jednak doświadczenia kryzysu w USA w 2008 r. mówią, że akcjonariusze mają przede wszystkim interes w wyciąganiu pieniędzy w postaci dywidendy, niż wspomaganiu kapitałowym w razie kryzysu. Zupełnie nie funkcjonuje tutaj logika symetryczności, czyli mamy klasyczną „prywatyzację zysków” oraz „nacjonalizację strat”. Bo jeśli dotychczasowi albo nowi inwestorzy nie chcą wykładać kapitału, aby przyjść bankom w potrzebie, i nawet akceptują, że spiszą swoje dotychczasowe zaangażowanie na straty, to dla banków ważnych systemowo – a takich przypomnijmy zaangażowanych we frankowe kredyty jest u nas wiele – pozostaje tak naprawdę tylko jedno wyjście: nacjonalizacja. Państwo może przyjść z pomocą, udzielając pożyczek lub obejmując udziały, albo NBP. Problem w tym, że wzięcie przez państwo na swój garnuszek sektora bankowego na dłuższą metę może okazać się piekielnie niebezpieczne, o czym przekonali się podczas kryzysu zadłużeniowego Irlandczycy. Mimo że mieli bezpieczny budżet, to gwarancje dla banków pociągnęły ich w dół, co wykorzystali spekulanci i doprowadzili do wystrzału rentowności obligacji skarbowych do ponad 10 proc., co nie pozostawiło Irlandii wyjścia i musiała poprosić Unię Europejską o pomoc finansową. Pewne jest, że taki bankowy „Czarny Łabędź” wywróciłby do góry nogami całą mapę bankową w Polsce i zwiększył skokowo – i tak już wysoki – udział banków kontrolowanych przez państwo. Co więcej, banki utraciłyby potencjał do kredytowania gospodarki, co wpędziłoby nasze przedsiębiorstwa w potężne tarapaty. I tak mielibyśmy gotowy scenariusz nie na spowolnienie gospodarcze, którego wszyscy się spodziewamy, lecz prawdziwą recesję. Takie skutki właśnie niesie ze sobą Czarny Łabędź. Jednak może on pojawić się nie tylko z TSUE, ale także z innych miejsc. Regionalna wojna w Zatoce Perskiej, konflikt handlowy USA-Chiny powodujący faktyczny paraliż wymiany handlowej czy upadek strefy euro pod ciężarem zadłużonych Włoch, to tylko kolejne, wcale nie takie nierealne, potencjalne wydarzenia, które mogą stać się Czarnymi Łabędziami. A skutek będzie taki, że ze wzrostu gospodarczego rzędu 4 proc., który wydaje się niezagrożony w tym roku, zjedziemy błyskawicznie do zera, albo poniżej, co oznaczać będzie recesję. Wtedy wszystkie rządowe wielkie plany i rozdawnictwo socjalne weźmie w łeb i trzeba będzie rozpaczliwie szukać możliwości zatkania dziury w budżecie. I tym razem nie będzie to „dziura Bauca”, tylko zupełnie innego polityka, który dziś mówi o zrównoważonym budżecie na 2020 r., bo nie dostrzega żadnego Czarnego Łabędzia.