Końcówka roku w polityce monetarnej największych światowych banków centralnych zapowiada się ciekawie, bo rosną szanse, że pieniądz nadal będzie tanieć, aż być może do ujemnych stóp procentowych. Sęk w tym, że jeśli pieniądz „za darmo” jest jedynym pomysłem na gospodarkę, to może ją to wpędzić w tarapaty, bo na koniec uderza w system bankowy.
O ile przed rokiem wydawało się, że po blisko dekadzie luzowania monetarnego największe banki centralne już na serio rozpoczęły odwrót od dodruku pieniądza i przejęły ponownie władzę na ceną kredytu, to obecnie mamy wręcz przeciwne przewidywania. Globalna wojna handlowa, zainicjowana przez Amerykę, powoduje, że orężem Chin w walce stał się coraz słabszy juan, więc w niczyim interesie nie jest, aby trzymać wartość swojej waluty, bo w ten sposób zabija się konkurencyjność własnych towarów i usług. I banki centralne wykonały zwrot o 180 stopni, i zamiast podnosić stopy procentowe, są gotowe je obniżać, a także wrócić do skupu aktywów na ogromną skalę.
Dotyczy to przede wszystkim dwóch wielkich graczy: USA i strefy euro. Poniżany i szykanowany przez prezydenta Trumpa bank centralny USA coraz bardziej ulega retoryce, że to on właśnie, i kilka stóp procentowych jest winien temu, że gospodarka amerykańska nie rozwija się w takim tempie, aby była perłą w koronie prezydenta w roku przedwyborczym. I choć trudno uznać 2 proc. wzrost gospodarczy za zły wynik, to Fed zaczął rewidować swoją politykę monetarną z jastrzębiej na gołębią nie tyle z własnego przekonania, że tak powinien robić, tylko presji politycznej. Dlatego analitycy spodziewają do w najbliższych miesiącach kolejnych obniżek stóp procentowych, które – jak dał do zrozumienia b. legendarny szef Fed Allan Greenspan – mogą wejść w obszary ujemne. Zupełnie, jakby gospodarka pracowała w trybie recesyjnym i traciła miesięcznie setki tysięcy miejsc pracy. Realizowanie takiej polityki może spowodować kolejną falę turbulencji na światowych rynkach finansowych, ponieważ po pierwsze kontynuowana będzie inflacja aktywów, czyli rosnąć będą ceny akcji, obligacji i nieruchomości, a po drugie kapitał odpłynie z USA i osłabi się dolar. Tyle że na razie jest odwrotnie, gdyż na tle świata stopy w USA są na tyle wysokim poziomie, że przyciągają pieniądze.
Z tym samym problem zmierzy się już we wrześniu Europejski Bank Centralny, który zdaje się prezentować jedną z ostatnich dość restrykcyjnych postaw. Presja na obniżkę stóp przez EBC jest ogromna, i co więcej również jest inspirowana politycznie, bo gospodarka Eurolandu słabnie, na czele z Niemcami, które prawdopodobnie po III kw.wpadną w techniczną recesję. W efekcie EBC, nie dość, że prawdopodobnie obniży stopy, to jeszcze ma wrócić do zaniechanego niedawno skupu aktywów, czyli faktycznie oprotestować zasadność swojej ostatniej polityki, która wydawała się ostateczna po dodrukowaniu 2,3 bln euro.
W tym festiwalu prawdopodobnych obniżek stóp procentowych i skupów aktywów umyka fundamentalne pytanie: ile dziś są warte pieniądze i czy jeszcze są cokolwiek warte? Na świecie przybywa obligacji o ujemnej rentowności (już z grubsza 30 proc.), czyli inwestorzy lokują w nich pieniądze mając pełną świadomość, że poniosą stratę, bo otrzymają mniej niż zainwestowali. Globalna wojna na coraz tańszy pieniądz, masowo dodrukowywany, wydaje się jakimś ekonomicznym koszmarem, bo nie ma nic wspólnego z pobudzaniem przedsiębiorczości, innowacyjności i usuwaniem barier w handlu, a jest jedynie czysto spekulacyjnym zabiegiem, aby coś kosztowało mniej niż u konkurencji. Takie masowe psucie pieniądza, nie ma znaczenia czy to dolary, euro czy jeny, na dłuższą metę może zagrozić kryzysem gospodarczym, któremu trudno będzie zaradzić. Bo skoro stopy procentowe będą ujemne, obligacje nie przynosiły zysku, banki pójdą w straty, to oznaczałoby ni mniej ni więcej, że cała amunicja do walki z kryzysem została wystrzelana. I trudno sobie wyobrazić nowe narzędzie do pobudzenia gospodarki globalnej, jeśli wejdzie ona w recesję.