Propozycja wpisania do Konstytucji, że środki na zabezpieczenie emerytalne zgromadzone na IKE oraz w PPK dałoby szansę na wzmocnienie zaufania do państwa, ale też jest bolesnym przyznaniem się, że po okrojeniu OFE została złamana umowa społeczna i spada wiara Polaków, że prywatne znaczy prywatne.
Propozycja premiera Mateusza Morawieckiego i apel do opozycji, aby poparła takie rozwiązanie można odczytywać w kategoriach politycznych oraz ekonomicznych. W tej pierwszej dominuje nieufność, że jak raz pod pozorem neutralnej politycznie zmiany, bo chodzi „jedynie” o sprawę statusu naszych pieniędzy, zacznie się majstrować ze zmianą konstytucji, to zostanie otwarta puszka Pandory i pójdą za tym kolejne zmiany, tym razem już ustrojowe, których pod żadnym pozorem opozycja nie będzie chciała zaakceptować. Ale jeśli odstawimy na bok wątek czysto polityczny i związanych z nimi podejrzeń o niecne zamiary, pozostaje nam sprawa ekonomiczna, szalenie ważna z punktu widzenia społecznego oraz demograficznego.
Jesteśmy społeczeństwem starzejącym się i żaden program 500+ tego nie zmieni w zasadniczy sposób, choć reklamowany jest uporczywie przez polityków jako prodemograficzny, a nie prosocjalny. W efekcie ubywać będzie systematycznie osób płacących składki, a przybywać pobierających świadczenia. Dodajmy, świadczenia coraz niższe, bo spadać będzie tzw. stopa zastąpienia, czyli relacja ostatniej pensji do wysokości pierwszego świadczenia. Na razie jeszcze problem wydaje się dla obecnego pokolenia przechodzącego na emeryturę mało znaczący, ale to z powodu nad wysokiej stopy zastąpienia, oscylującej wokół 55 proc. Według ZUS ten wskaźnik jednak dramatycznie się obniży: do 40 proc. w 2040 roku, a w 2060 r. nawet poniżej 30 proc. Dwadzieścia lat temu zmieniliśmy system emerytalny ze zdefiniowanego świadczenia na zdefiniowaną składkę, czyli – w uproszczeniu – otrzymamy tyle, ile odłożyliśmy składek. A tych – szczególnie w wypadku kobiet – może być mało z powodu np. wychowywania dzieci. Wniosek z tego może być tylko jeden: trzeba indywidualnie oszczędzać na jesień życia, aby żyć w nędzy. Dlatego tak ważne jest odkładanie w IKE, IKZE oraz od niedawna w PPK.
Jednak mamy z tym bardzo poważny problem, niezależnie od tego, że stajemy się jako społeczeństwo coraz bardziej statystycznie bogatsi – wszak stopa bezrobocia oscyluje wokół historycznych minimów, płace rosną znacznie powyżej inflacji, a zapasy gotówki rosną. Mimo to nie decydujemy się masowo na odkładanie nadwyżek finansowych na starość. Uruchomiony od lipca program PPK jest tego jaskrawym przykładem. Według wstępnych szacunków Instytutu Emerytalnego stopa przystąpienia wynosi ok. 40 proc. Na spotkaniach z osobami operacyjnie wdrażającymi PPK w firmach można usłyszeć, że „jeśli z przodu będzie czwórka, to będzie sukces”. Oznacza to, że w firmach zatrudniających ponad 250 osób (pierwsza transza programu) ponad połowa wypisuje się po automatycznym zapisie ustawowym. To dzwonek ostrzegawczy dla rządzących, bo powodzenie programu PPK jest papierkiem lakmusowym stopnia zaufania obywateli do państwa. Jak widać ze wstępnych danych, zaufanie jest bardzo niskie, pomimo że gwarancja prywatnych środków jest wpisana do ustawy o PPK.
I to jest sedno sprawy. Propozycja wpisania środków PPK oraz IKE (mają tam trafić pieniądze po prywatyzacji OFE w połowie przyszłego roku, po potrąceniu 15 proc. opłaty) jest dramatyczną próbą odwrócenia tego negatywnego trendu. I przyznaniem się przez polityków, że obywatele w Polsce już nie wierzą w żadne zwykłe ustawy, które można zmienić ustawą w jedną noc. Czyli obawiają się, że w przyszłości politycy mogliby spróbować zamachnąć się na ich pieniądze, które zaczną co miesiąc odkładać w pocie czoła ze swojej pensji netto. I choć wydaje się to mało prawdopodobne, bo byłoby równoznaczne ze wzruszeniem np. prywatnych kont bankowych, to powszechność takiej obawy pokazuje skalę zrujnowania zaufania obywateli do państwa. Dodajmy, nie tylko w ostatnich czterech latach, ale i znacznie wcześniej.
Czkawką odbija się okrojenie OFE z części obligacyjnej w 2013 r., gdy tylko finanse publiczne znalazły się w potrzebie. Przyszli emeryci, nie pytani przez nikogo o zgodę, na mocy ustawy zostali pozbawieni realnie istniejących pieniędzy ulokowanych w obligacjach na rzecz zapisu księgowego na kontach w ZUS. Tym samym została złamana umowa społeczna, że te pieniądze należą do ludzi, do czego zdążyli się od 1999 r. po prostu przyzwyczaić. W sukurs państwu, które wyciągnęło rękę po kasę obywateli odkładaną na emeryturę, przyszły zarówno Trybunał Konstytucyjny, jak i Sąd Najwyższy, które uznały zgodnie, że pieniądze w OFE to nie środki prywatne, ale publiczne. Więc rząd mógł zrobić z nimi na co przyszła mu ochota.
– A teraz znowu chcą ode mnie pieniędzy na PPK i abym zapłacił 15 proc. haraczu za zapisanie reszty pieniędzy z OFE na IKE. Figa z makiem! – tak może myśleć wielu Polaków. Dlatego nie wierzą w zapewnienia, że ich środki w IKE oraz PPK będą miały gwarancję prywatności nie do ruszenia. Nie wiadomo jakie będą losy pomysłu premiera Morawieckiego, ale wpisanie prywatności OKE oraz PPK byłoby z ekonomicznego punktu widzenia korzystne dla Polaków. Bo ani rząd, ani TK, a ni SN, nie mieliby już nic do powiedzenia w sprawie ewentualnej nacjonalizacji, skoro na straży stałaby Konstytucja. No chyba, że konstytucyjna większość sejmowa w przyszłości znowu zmieniały prawo. Ale na tym etapie na jakim jesteśmy, taki zapis konstytucyjny przynajmniej trochę pomógłby w odbudowie zaufania do emerytalnego oszczędzania razem z państwem.