Pierwsze pół roku skutków pandemii na rynku pracy był tylko ciszą przed burzą, ponieważ działały rządowe programy antykryzysowe wspierające przedsiębiorców, aby nie zwalaniali pracowników. Od jesieni sytuacja może się znacząco pogorszyć, na co wpływać będzie kilka bardzo ważnych czynników, zarówno po stronie przedsiębiorców, jak i polityki gospodarczej.
Chociaż weszliśmy już w drugą falę zachorowań na COVID-19 ze statystykami znacznie gorszymi niż w wiosną, to nikt nie planuje ponownego zamykania całej gospodarki, bo na drugi lockdown nas po prostu nie stać. Zatem nie będzie zamrażania działalności produkcyjnej czy usługowej, co z automatu generowało zagrożenia dla rynku pracy. Przedsiębiorcy, którzy widzą, że nie mają przychodów a po drgiej stronie koszty osobowe, po prostu zwalaniają ludzi. Przez ostatnie pół roku robili to w ograniczonym zakresie, gdyż działały – kosztujące podatników grube miliardy złotych – tarcze antykryzysowe, kierujące pomoc finansową dla tych, którzy – w uproszczeniu – utrzymują miejsca pracy pomimo kryzysu. Efekt polityki rządu okazał się przez pół roku dobry, ponieważ stopa rejestrowanego bezrobocia wzrosła jedynie o 0,6 pkt. proc. – do 6,1 proc. w sierpniu. W poprzednim miesiącu doczekaliśmy się nawet symbolicznego spadku liczby bezrobotnych o półtoratysiąca, jednak biorąc pod uwagę, że mamy milion bezrobotnych akurat ta liczba ma wymiar przede wszystkim symboliczny. Tym bardziej, że spadek został osiągnęty w szczytowym miesiącu wakacyjnym, gdy generowane są miejsca pracy w szeroko rozumianym przemyśle turystycznym oraz usługach, szczególnie w miejscowościach stricte turystycznych. Dlatego ciesząc się z tego jak pokonaliśmy pół roku kryzysu covidowego, trzeba zacząć się martwić tym, co przed nami. Tym bardziej, że fala zachorowań narasta.
Na początek warto przyjrzeć się kilku liczbom. Otóż rządowi planiści, pracujący nad budżetem państwa, wykazują duży pesymizm jeśli chodzi o rynek pracy w najbliższych latach. W tegorocznej nowelizacji przewidziano, że na koniec 2020 roku stopa bezrobocia mocno podskoczy – aż do 8 proc. W kolejnym roku, pomimo przewidywanego odbicia PKB aż o 4 proc. bezrobotnych znacząco nie ubędzie – wskaźnik na koniec 2021 roku oszacowano na 7,5 proc. A to oznacza, że nawet w wariancie optymistycznym (bez drugiego lockdownu) powrót rynku pracy do stanu sprzed pandemii będzie długotrwały i trudny. Zatem z szacunków rządowych wynika, że najgorsze jeszcze przed nami, a jesień będzie okresem prawdy.
Obecnie przedsiębiorcy są generalnie w okresie finalnych prac nad budżetami na 2021 rok i muszą w nich przewidzieć na jakie zatrudnienie będzie ich stać, zakładając, że nowego wsparcia od rządu nie będzie. I zapewne wielu, z przyczyn czysto ostrożnościowych, zechce założyć przycięcie zatrudnienia, szczególnie jeśli przewidują, że spadnie popyt na ich towary czy usługi. Właśnie usługi mogą okazać się piętą achillesową rynku pracy, i to z kilku powodów. Po pierwsze część branż usługowych ucierpiała (i nadal cierpi) w sposób nieproporcjonalny do innych, np. gastronomiczna, hotelarska, turystyczna czy eventowa. W obawie przed roronawirusem ludzie ograniczyli podróżowanie, wyjścia z domu (restauracje czy kina) czy uczestniczenie w masowych wydarzeniach. Patrząc po skoku liczby zachorowań jeśli nawet np. wielkie wydarzenia nie zostaną ponownie zakazane w całym kraju, a jedynie np. w strefach czerwonych, to i tak może się skończyć na braku uczestników lub takiej ilości, która nie zapewni opłacalności działalności. Po drugie w branży usługowej mamy często umowy albo oparte o płacę minimalną, albo o nieoskładkowane umowy cywilnoprawne. W obydwu przypadkach rząd chce przykręcić śrubę. Planowana jest podwyżka płacy minimalnej do 2800 zł brutto – to wzrost o 200 zł wobec 2020 roku, choć i tak mniej niż początkowo planowano pod zjednanie sobie wyborców, czyli 3000 zł. Wzrośnie także stawka godzinowa. Ale to nie wszystko, bowiem pracodawcy będą musieli ponieść większe wydatki jeśli zostaną oskładkowane umowy cywilnoprawne według zasady „składka od każdej złotówki”. Po pierwsze usztywni to rynek pracy, po drugie zwiększy koszty przedsiębiorcy, a po trzecie zmniejszy płacę netto pracownika, któremu będzie się mnie opłacało pracować. Oczywiście oskładkowanie wszystkich umów ma walor eliminowania wielu optymalizacji podatkowych i ma służyć przyszłym emerytom (od dwóch dekad mamy system zabezpieczenia społecznego uzależniający – w uproszczeniu – wysokość świadczenia od wielkości ilości zebranych składek), jednak przyszłe zobowiązania państwa z tytułu emerytur mają walor przyszłościowy i ich realna realizacja za 10, 20 czy 30 lat zależna będzie od wielu zmiennych, dziś jeszcze nieznanych. Pewne jest jedno, że demografia nam nie sprzyja, a niezwykle kosztowny program 500+ okazał się jednak programem czysto socjalnym, ale nie prodemograficznym jak próbowano go początkowo oficjalnie przedstawiać.
Dlatego w kolejnych miesiącach i latach z niepokojem należy oczekiwać wieści z rynku pracy. Na pierwszy ogień czeka nas już rozpoczynająca się „jesień prawdy”, a potem obarczony wieloma niewiadomymi 2021 rok. Oby rządowi planiści okazali się największymi pesymistami i stopa bezrobocia znowu nie poszybowała w kierunku wskaźnika dwucyfrowego, bo wrócimy do bardzo trudnych czasów na rynku pracy, na którym rynek pracownika znowu stał się rynkiem pracodawcy.