Chwilowemu zejściu wskaźnika inflacji konsumenckiej CPI do celu NBP niestety nie towarzyszył o podobnej skali spadek inflacji bazowej, która pozostaje bardzo dokuczliwa dla konsumentów, bo odczuwalna jest przede wszystkim w drożejących usługach.
Ostatnie miesiące przyniosły krótki okres wytchnienia inflacyjnego, bo wskaźnik spadł w okolice celu NBP (2,5 proc. plus/minus 1 pkt proc.), na koniec czerwca meldując się na poziomie 2,6 proc. Przesadzony jest jednak wzrost inflacji, ponieważ od 1 lipca uwolnione zostały częściowo ceny energii, które będą mocno inflacjogenne pomimo zastosowania działań osłonowych przez rząd (bon energetyczny dla najmniej zamożnych gospodarstw domowych). Zatem wzrost inflacji mamy pewny jak w banku i jedynie otwarte pozostaje pytanie: „O ile?”. Ekonomiści i analityce generalnie przewidują, że CPI ponownie znajdzie się powyżej górnej granicy celu inflacyjnego (3,5 proc.), prawdopodobnie lokując się między 4 a 5 proc. I taka podwyższona inflacja konsumencka powinna nam towarzyszyć przez dłuższy czas, co ma skutecznie blokować obniżki stóp procentowych nie tylko w obecnym roku, ale również w 2025 r. Jak będzie dopiero się przekonamy, bo likwidacja tarcz antyinflacyjnych może też przebiegać łagodniej niż się przewiduje, czego dowodem jest reakcja na przywrócenie stawki VAT na żywności od początku kwietnia. Impuls inflacyjny został „rozsmarowany” na kilka miesięcy, a dodatkowo sprzyjające były rynkowe ceny żywności. Zatem mogą się nie sprawdzić najbardziej pesymistyczne wizje wpływu cen energii na podbicie inflacji, szczególnie, że uwolnienie cen – podobnie jak w wypadku żywności – przypada na okres korzystny na rynku energii, bo o szaleństwie sprzed dwóch lat można już zapomnieć.
Jednak patrząc na inflację konsumencką warto również pamiętać o jej „siostrze”, czyli inflacji bazowej (z wyłączeniem cen energii i żywności). A tam dzieje się nawet bardziej niepokojąco niż w CPI. Inflacja bazowa wynosi 3,6 proc. i przebija konsumencką. A jest ona dokuczliwa z kilku powodów. Po pierwsze wskazuje na wewnętrzne problemy z okiełznaniem wzrostu cen w kraju, bo np. na światowe ceny ropy nie mamy żadnego wpływu. Po drugie pozostaje ona „lepka”, jak określają opisowo ekonomiści, co można obserwować w zasadzie od początku inflacyjnego szoku. Wreszcie inflacja bazowa jest bardzo dokuczliwa dla szerokiej rzeszy konsumentów, ponieważ mocno odbija się w niej wzrost cen usług np. gastronomicznych, hotelarskich itd. Właśnie usługi w Polsce stają się piętą achillesową inflacji, bo rosną ostatnio w tempie aż 6,1 proc., co wyraźnie kontrastuje z towarami (1,3 proc.). Dlatego wyhamowanie cen usług powinno być jednym z priorytetów walki z inflacją, a można to zrobić prostym sposobem – zracjonalizować wzrost płacy minimalnej, która w akurat sektorze jest kluczowa. Ostatnie dwa lata były okresem, gdy z motywacji politycznych (seria wyborów) wywindowano płacę minimalną do takich poziomów, że dla wielu przedsiębiorców – szczególnie małych i średnich – stała się ona potężnym problemem prowadzącym w skrajnych przypadkach nawet do zamykania lub zawieszania działalności. Od pierwszego lipca płaca minimalna wynosi 4300 zł brutto i jest poważnym czynnikiem inflacjogennym.
Zatem warto obserwować nie tylko wpływ uwolnienia cen energii na wskaźnik inflacji konsumenckiej, ale również losy płacy minimalnej w 2025 roku. Jak na razie mamy sprawę w zawieszeniu, bo Rada Dialogu Społecznego nie wypracowała wspólnego stanowiska, więc rząd ma czas do 15 września na podjęcie decyzji w sprawie wysokości płacy minimalnej. Dobrze, aby przy decyzji pod uwagę brano nie tylko interesy pracownicze, ale także inflację bazową i utrzymanie konkurencyjności gospodarki.