Wspólnym mianownikiem rządowego projektu budżetu na 2025 rok jest kontynuowanie produkcji długu i polityczna chęć życia na kredyt, aby przypodobać się wyborcom. Pod tym względem po zmianie władzy nic się nie zmieniło, a koszty poniosą przyszłe pokolenia.
Dziura budżetowa w przyszłym roku ma osiągnąć astronomiczną kwotę 289 mld zł, a deficyt budżetowy sięgnie aż 5,5 proc. i będzie najwyższy od 2010 roku (nie licząc covidowego 2020 roku). To wszystko dzieje się w sytuacji, gdy wobec Polski wdrożona jest unijna procedura nadmiernego deficytu (EDP), która ma sprowadzić go do poziomu 3 proc., bo w zeszłym roku wyniósł aż 5,1 proc. Jednak po latach motywowanego politycznie szastania pieniędzmi publicznymi i psucia finansów państwa na ogromną skalę można byłoby się spodziewać, że nowy rząd odpowiedzialnie wejdzie na ścieżkę schodzenia do bezpiecznego poziomu deficytu. Nic z tych spraw. Nawet jeśli weźmiemy poprawkę na włączenie do budżetu spłaty długu dotychczas pozostającego poza kontrolą parlamentarną, czyli PFR i funduszu covidowego, co podbija deficyt budżetowy.
Na razie niewiele wiadomo z dialogu Warszawy i Brukseli na temat zejścia w ciągu 4-7 lat deficytu do 3 proc., a tymczasem pierwszy budżet z nadmierną procedurą na karku wygląda zupełnie tak, jakby żadnej procedury nie było… Oczywiście polityczne tłumaczenie jak zawsze się znalazło, poczynając od rekordowych 4,7 proc. PKB na obronność, ale nie zmienia to faktu, że w przyszłym roku szykuje się nam wydatkowa jazda bez trzymanki, bo na horyzoncie nie widać kompletnie woli cięcia rozbuchanych za poprzednich rządów wydatków na cele socjalne, bo za to trudno uznać skromniejsze wydatki na osłonowe działania związane z cenami energii. Zatem z jednej strony mamy polityczne przyzwolenie na finansowanie rosnącym długiem publicznym coraz hojniejszych wydatków państwa, a z drugiej polityczną niechęć do jakiegokolwiek tykania wydatków socjalnych, zgodnie z zasadą: „nic co dane, nie będzie odebrane”. W tym miejscu dochodzimy do prawdziwego uzasadnienia projektu budżetu na 2025: pod żadnym pozorem nie wolno robić czegokolwiek, co mogłoby finansowo urazić wyborców, niezależnie od poglądów politycznych, w roku wyborów prezydenckich. Taka kalkulacja polityczna jako żywo przypomina poprzednie lata i władzę, dla której słupki poparcia były pierwszym i najważniejszym kryterium decyzji gospodarczych, a odpowiedzialność za finanse publiczne zepchnięta była na planie tak daleko, że trudno było ją dostrzec, poza oczywiście propagandowym przekazem sukcesu. Skończyło się politycznie jak się skończyło, tylko że dalsze brnięcie w taki styl robienia polityki w prostej drodze prowadzi do potężnych kłopotów finansów państwa. I tak mamy już jedne z najwyższych kosztów obsługi długu publicznego w Unii Europejskiej, które z roku na rok pochłaniają coraz większe kwoty w budżecie, redukując tym samym możliwości rozwojowe państwa. Mówiąc wprost: nabijamy kabzę krajowym i zagranicznym bankom i inwestorom zamiast myśleć o budowaniu konkurencyjnej gospodarki, opartej nie o proste maksymalizowanie konsumpcji wspierane socjalem, ale inwestycje, dodajmy prywatne, które kuleją od lat i pod tym względem jesteśmy outsiderem w naszym regionie Europy. W efekcie produkcji długu publicznego dojedziemy w 2025 prawie do granicy 60 proc. relacji długu do PKB, i to wszystko przy optymistycznym założeniu, że wzrost gospodarczy sięgnie zaplanowanych 3,9 proc. Potrzeby pożyczkowe rządu sięgną netto aż 366 mld zł, co nie ujdzie uwadze inwestorów, bo przecież ktoś taką furę długu musi kupić, a za to zwykle płaci się rentownością.
Podsumowując, jeśli politycznie świadomie wybiera się kontynuowanie życia na kredyt, to raczej trudno wytykać poprzednikom, że odziedziczony został zły stan państwa, skoro budowany był również na kredyt. Rekordowe podwyżki dla nauczycieli, 20 proc. podwyżki dla całej sfery budżetowej, renta wdowia czy „babciowe” nijak się mają do postulatów, aby priorytetem była poprawa stanu finansów publicznych. Priorytetem jest utrzymanie władzy i jej powiększenie w wyniku wyborów prezydenckich. Oby ziścił się w 2025 roku zaplanowany wyraźny wzrost dochodów z VAT, CIT oraz akcyzy, bo dziura budżetowa może być jeszcze większa i nikomu nie będzie do śmiechu…