Energetyka

Zablokowanie przez Polskę na szczycie Unii Europejskiej zapisów o neutralności klimatycznej to kolejny sygnał, że lobby węglowe trzyma się mocno, ale także walka o wytargowanie kasy na transformację.

Unia Europejska od kilku dekad jest w światowej czołówce pod względem ochrony klimatu. Wyznacza sobie ambitne cele redukcji emisji CO2, nie oglądając się na to, że traci konkurencyjność wobec wielkich globalnych trucicieli, takich jak Chiny, Rosja czy Indie. Taki twardy unijny kurs klimatyczny jest widoczny na każdym szczycie COP, tak samo jak sprzeciw Polski wobec ambitnych planów nakreślanych przez Unię. Obecnie uczyniliśmy kolejny krok, aby być hamulcowym, ponieważ wspólnie z kilkoma innymi państwami zablokowaliśmy na unijnym szczycie zapisy o neutralności klimatycznej do 2050 roku. Spotkała nas za to fala krytyki na Zachodzie Europy. Będzie to miało swoje konsekwencje polityczne i ekonomiczne.

Zaostrzenie kursu klimatycznego w Unii ma silne podłoże polityczne, wynikające z wyników ostatnich eurowyborów. Otóż w „starej Unii” zyskały mocno ruchy ekologiczne, które stawiają na zrównoważony rozwój, energię odnawialną, neutralność klimatyczną. I politycy wzięli sobie to do serca. Tyle, że takie decyzje zapadają w Unii na drodze konsensusu, więc wystarczy, że znajdzie się jeden lub kilku hamulcowych, aby projekt został na papierze. A w zasadzie stał się punktem wyjścia do dalszych negocjacji. Kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze, więc stawką jest kto i jakie poniesie koszty związane z osiągnięciem przez unię neutralności klimatycznej, i jakie – w domyśle – będą rekompensaty lub wsparcie dla tych państw, w których takie zmiany będą najbardziej kosztowne. Łatwo przychodzi głosować w „starej Unii” za neutralnością klimatyczną, jeśli ma się rozwiniętą energetykę jądrową (Francja) lub OZE (Dania). Wówczas problem emisji CO2 i innych zanieczyszczeń jest czysto teoretyczny, ponieważ nie ma lub jest bardzo mało źródeł wytwarzania, które je generują. Inaczej jest u nas, gdzie transformacja energetyczna kuleje i nadal ok. 80 proc. energii wytwarzana jest z brudnego węgla.

Dlatego sprzeciw Polski ma podłoże zarówno polityczne jak i ekonomiczne. Jeśli chodzi o politykę, to chodzi także o sprawy wewnętrzne, ponieważ od czterech lat w energetyce przyjęto twardy kurs węglowy, czego dowodem jest polityczny mariaż branży węglowej i rządu, podsycany deklaracjami, że „mamy węgla na 200 lat” i że węgiel jest podstawą naszej niezależności energetycznej. W tle są interesy lobby węglowego, które za wszelką cenę chce chronić miejsca pracy i przywileje w górnictwie, naciska nie tylko na budowę nowych elektrowni węglowych, ale także nowych kopalni. Zgoda na unijną propozycję byłaby tak naprawdę dla lobby węglowego politycznym pocałunkiem śmierci, a tego politycy przed wyborami nie zrobią, wszak na Śląsku mieszka cztery miliony wyborców i konieczny jest tam spokój społeczny. Zatem decyzja rządu, aby postawić weto na unijnym szczycie była podyktowana polityczną kalkulacją.

Ale nie tylko. Ponieważ w grę wchodzi także konkurencyjność polskiej gospodarki. A restrykcyjna polityka klimatyczna po prostu bije w ceny energii. Przekonaliśmy się o tym już w ostatnim roku, kiedy wystrzał cen uprawnień do emisji CO2 z 5-6 euro do 25 euro za tonę po prostu zdemolował rządową politykę energetyczną i wywołał nieopanowany do dzić chaos z cenami prądu. Efekt jest taki, że i bez neutralności klimatycznej mamy jedne z najwyższych cen prądu w Europie, ponieważ produkujemy go przede wszystkim z węgla, a cały system kompensacyjny – o ile wejdzie w życie – jedynie spowolni spadek konkurencyjności naszego przemysłu. Dlatego dalsze przykręcanie śruby klimatycznej byłoby samobójstwem dla wzrostu gospodarczego, a przecież budżet państwa jest obciążany coraz to nowymi transferami socjalnymi, na które pieniądze przecież muszą się znaleźć. Spadek PKB będzie oznaczać kłopoty budżetowe i w dłużej perspektywie groźbę utraty władzy politycznej. Weto dla neutralności klimatycznej to dobra okazja, aby wytargować w Brukseli derogacje, kompensaty lub inne środki, które złagodzą w Polsce odejście od węgla i utrzymają konkurencyjność gospodarki. Sęk w tym, że nie ma mowy w takim scenariuszu o równoległym kurczowym trzymaniu się energetyki węglowej. Zatem tak czy siak, lobby węglowe musi w końcu przegrać. Chyba, że ukrytym celem jest wyjście z Unii. Wówczas jak na Białorusi czy w Rosji nikt nie będzie się przejmować jakimiś abstrakcyjnymi emisjami CO2.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

z jednej strony wskazuje na kurczowe trzymanie się