Budowa w Zakładach Azotowych Puławy bloku węglowego to kolejny sygnał, że w polityce energetycznej wiele politycznie mówi się o odchodzeniu od węgla, ale kiedy dochodzi co do czego, interes lobby węglowego dominuje.
Nowy blok o mocy 100 MW w Puławach ma w ciągu trzech lat wybudować konsorcjum z udziałem giełdowego Polimeksu. Warto dodać, że to kontrolowana przez państwo spółka, która została kilka lat temu uratowana przed bankructwem, bo po serii wpadek z kontraktami szła na dno. Ale nie to jest ważne, choć to kolejny sygnał, że w wielu inwestycjach państwo wybiera robienie interesów samo ze sobą, co świadczy o postępującej nacjonalizacji gospodarki, także w sferze inwestycyjnej. Oczywiście wybór najkorzystniejszej oferty to prawo zamawiającego, ale styk państwowych spółek jest faktem. Budowa ma ruszyć już we wrześniu i kosztować 1,16 mld zł netto.
Inwestycja w kolejny blok węglowy skłania do wielu refleksji, nie tylko na tle udziału państwa. Od lat słyszeliśmy, że budowa 1000 MW bloku w elektrowni w Ostrołęce będzie ostatnią tak dużą inwestycją węglową w Polsce. Ta inwestycja jest kontestowana przez wielu ekspertów oraz organizacje ekologiczne, a mimo to resort energii i spółki energetyczne prą do jej realizacji.
Oczywiście 100 MW w Puławach to nie 1000 MW, ale jeśli będziemy kontynuować budowy „setek” i „dwusetek”, to szybko dojdziemy do tysiąca i więcej megawatów. Tymczasem nowe inwestycje węglowe idą kompletnie pod prąd europejskim trendom w zakresie ochrony klimatu oraz planom uzyskania tzw. neutralności klimatycznej w Unii Europejskiej do 2050 r. Unia prze do dekarbonizacji, a w Polsce nadal wytwarzamy ok. 80 proc. energii z węgla. Co prawda wiele ostatnio mówi się o rozwoju OZE (fotowoltaika oraz farmy wiatrowe na Bałtyku), ale na razie to odległa perspektywa, więc nadal będzie spalać węgiel. Tyle, że z surowcem mamy problem, bo spada wydobycie w krajowych kopalniach, które przeważnie muszą fedrować coraz głębiej i coraz drożej, przy coraz bardziej niesprzyjających warunkach geologicznych i zagrożeniu metanowy. Dlatego w ubiegłym roku sprowadzono do Polski rekordową ilość węgla – blisko 20 mln ton – przede wszystkim z Rosji, co wręcz ośmiesza zasady polityki bezpieczeństwa energetycznego Polski. Mamy się przecież uniezależniać od surowców ze Wschodu (co widać po gazie), a nie uzależniać (jak w wypadku węgla). Czas „życia” elektrowni węglowej wynosi 30-40 lat i obecnie budowane lub projektowane siłownie powinny teoretycznie pracować jeszcze na początku drugiej połowy stulecia. Tymczasem skoro już obecnie mamy problemy z surowcem, to co będzie za 10-20 lat? Perspektywa, że zaczynamy spalać w nowych blokach polski węgiel, a skończymy na importowanym jest bardzo prawdopodobna, co rodzi pytanie o sens takich inwestycji. Oczywiście potrzebujemy w tzw. podstawie stabilnych źródeł zasilania, które będą wsparciem dla niestabilnego OZE, ale na temat elektrowni atomowej na razie wiele się mówi, ale niewiele z tego wynika, nie ma też wskazanych źródeł finansowania takiej niezwykle kosztownej inwestycji.
Podsumowując, idą wybory i wiele decyzji w energetyce jest podporządkowanych polityce, bo na Śląsku mieszka cztery miliony wyborców, a lobby węglowe przeżywa swój złoty czas, bo z nikim chyba rząd się tak nie liczy jak z siłą górniczych związków zawodowych. Dlatego kolejne decyzje o budowie nowych bloków węglowych tak naprawdę pokazują całą prawdę o polskiej polityce energetycznej. Tyle tylko, że trend dekarbonizacji w Unii będzie kontynuowany, to wszyscy za to zapłacimy w naszych rachunkach.