Finanse publiczne

Na rynku długu mamy coraz większy niepokój inwestorów związany z pogarszającym się stanem finansów publicznych w Polsce. Budżet na 2025 rok, pomimo unijnej procedury nadmiernego deficytu, jest zaprojektowany na potrzeby polityczne związane z wyborami prezydenckimi, więc mamy popuszczanie pasa niż zaciskanie. W połączeniu z gigantycznymi potrzebami pożyczkowymi powoduje to rosnącą wyprzedaż polskich obligacji i rentowność 10-letnich papierów przebiła już próg 6 proc.

Patrząc na wydarzenia na rynku obligacji można zadać pytanie: „Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?”. Do Polski płyną miliardy euro pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy, wzrost PKB odbił w 2024 roku, a mimo to inwestorzy pozbywają się na wyścigi rządowych obligacji, zbijając ich cenę (windując rentowność). Po raz pierwszy od października 2023 roku rentowność papierów 10-letnich przebiła granicę 6 proc. Oznacza to w ciągu zaledwie roku skok aż o 1 pkt proc., co na rynku długu ma kolosalne znaczenie w przeciwieństwie do np. rynku akcji czy surowcowego, bo przekłada się na wzrost kosztów obsługi zadłużenia państwa, co powiększa budżetowe wydatki. Inwestorzy nadal chętnie kupują polskie obligacje, ale żądają coraz lepszych dla siebie cen, co oznacza, że ryzyko polskiego długu wzrasta. Widzą, że w tym roku zaplanowano nie tylko wzrost PKB o 3,9 proc., ale przede wszystkim rekordowy deficyt budżetowy sięgający blisko 290 mld zł, czyli 7,3 proc. PKB. Tymczasem Polska znalazła się od połowy zeszłego roku w unijnej procedurze nadmiernego deficytu, czyli powinna działać, aby deficyt zbijać do celu 3 proc., a nie go windować. Zagrożenia związane z nadmiernym długiem publicznym oraz procedurą nadmiernego deficytu podkreślano w kolejnych raportach „Zagrożenia nadmiernego długu publicznego”, które co roku przygotowuje Instytut Odpowiedzialnych Finansów we współpracy i ze wsparciem Fundacji Przyjazny Kraj i Instytutu Finansów Publicznych, mimo to nie są podejmowane żadne skuteczne działania, aby się z tym problemem zmierzyć. Jak widać motywacje polityczne, zarówno poprzednich rządów jak i obecnego, koncentrują się na wygraniu kolejnych wyborów, a nie naprawie finansów publicznych.

Dalszy wzrost rentowności obligacji może mieć katastrofalne skutki. Każde państwo ma swój „próg bólu” rentowności, przy którym – umownie – rzuca ręcznik na ring. Dla Polski dwukrotnie sytuacja na rynku długu stała się niebezpieczna w 2022 roku, kiedy rentowności poszybowały do poziomu 8-9 proc. i gdyby taka sytuacja się utrzymała przez dłuższy czas, to państwo mogło się znaleźć w tarapatach. Uspokajające teorie głoszące „wyrastanie” z długu w relacji do PKB dzięki szybkiemu wzrostowi gospodarczemu i relatywnie niski ten wskaźnik na tle innych państw UE nie uwzględniają faktu, że PKB może wyhamować albo spaść. Państwo może nie tyle stać się niewypłacalne z powodu wielkości zadłużenia i wskaźników do PKB, co właśnie kosztów obsługi, bo budżet nie jest z gumy. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Rumunia musiała szukać pomocy w międzynarodowych instytucjach finansowych w 2010 r. przy relacji długu do  PKB zaledwie 30 proc., tak wysokie miała koszty obsługi wynikające z braku wiarygodności na rynkach.

Niech nikogo nie pociesza fakt, że wiele żyjących na kredyt państw traci obecnie wiarygodność w oczach inwestorów, którzy wyciągają ręce po coraz większe odsetki, czego przykładem jest Wielka Brytania – rentowności obligacji 10-letnich zbliżają się do granicy 5 proc. Generalnie na świecie widać, że niechęć do reform fiskalnych i zasypywanie wszystkiego długiem publicznym dominuje w polityce gospodarczej. A za to trzeba słono płacić. Polska ma jeszcze jeden problem, o którym mało się mówi: nasz dług ma jedną z najkrótszych zapadalności w Europie, czyli trzeba bardzo często rolować ogromne partie obligacji, a kiedy to się robi po takich cenach jak obecnie, to koszmarnie rośnie koszt obsługi zadłużenia. W ostatnich latach byliśmy także liderem w pożyczaniu w dolarach, co przy umacniającej się amerykańskiej walucie również jest złą wiadomością dla budżetu. Spadkowi rentowności rządowych obligacji sprzyjałyby obniżki stóp procentowych, ale inflacja trzyma się mocno, głównie ze względu na odmrażanie cen energii (dotowanie jej przez dwa lata też prowadziło do podbijania długu, bo trzeba było przeznaczyć na to aż blisko 70 mld zł, które pociągnięto z długu m.in. obligacji funduszu antycovidowego), a poza tym wysokie stopy NBP sprzyjają opozycji w wytykaniu problemów gospodarczych wg zasady: „im gorzej, tym lepiej”. Oczywiście nikt nie wspomina z obecnej opozycji jak gigantyczny dług publiczny wyprodukowała przez lata, gdy była przy władzy, szczególnie od 2020 roku, bo pandemia okazała się wygodnym uzasadnieniem prowadzenia gospodarki bez hamulców w finansach publicznych i hojnego populistycznego rozdawnictwa na cele socjalne.

Polska, pomimo trzech dekad dynamicznego rozwoju, nadal jest państwem na dorobku i nie może sobie pozwolić na takie hodowanie długu jak w UK czy USA, bo nas na to nie stać, a łatwo stać się zakładnikiem inwestorów, którzy za ryzyko będą kazali sobie płacić coraz wyższe odsetki, co hamuje wydatki rozwojowe. A w czarnym scenariuszu na obsługę gigantycznej góry długów nas nie będzie stać i pójdziemy po pieniądze do międzynarodowych instytucji, jak zrobili to Rumuni.