Finanse publiczne

Pomimo zmiany władzy w 2023 roku Polska jak żyła na kredyt, tak żyje, a z powodów politycznych trudne decyzje o racjonalizacji wydatków socjalnych oraz uzyskaniu wyższych dochodów z podatków są bardzo chętnie odsuwane w czasie, choć przecież znajdujemy się w unijnej procedurze nadmiernego deficytu (EDP).

W efekcie dług publiczny pęcznieje na niespotykaną skalę, podobnie jak koszty jego obsługi, co redukuje zdolność kraju do finansowania działań rozwojowych i przestawienia gospodarki z imitacyjnej na innowacyjną. Idziemy śmiałym krokiem na zderzenie ze ścianą długu publicznego, co może się wydarzyć szybciej niż się wielu ekonomistom wydaje, bo im słabsza polityka fiskalna i gorsze wykonanie budżetu państwa, tym większa dziura, którą trzeba zasypywać dochodami ze sprzedaży obligacji krajowym i zagranicznych graczom, którzy każą sobie płacić odsetki jak za zboże.

Wykonanie budżetu państwa od stycznia do maja można podsumować tak: wydajemy więcej i szybciej, a ścigamy mniej i wolniej, do tego gigantyczne kwoty idą na obsługę długu. Warto przypomnieć, że na ten rok mamy zaplanowany rekordowy w historii deficyt budżetowy (289 mld zł) i to przy chybionych głównych wskaźnikach, o których już dziś można powiedzieć, że wykonanie mija się z założeniami budżetowymi: wzrostu PKB 3,9 proc. oraz inflacji 5 proc. Narastające konsekwencje wzrostu potrzeb pożyczkowych przekładają się na pogorszenie wskaźników długu publicznego. Według raportu „Zagrożenia nadmiernego długu publicznego. Edycja 2025” przygotowanego przez Instytut Odpowiedzialnych Finansów w partnerstwie i ze wsparciem pomysłodawcy projektu Fundacji Przyjazny Kraj oraz Instytutu Finansów Publicznych dług publiczny (EDP) wzrósł do 55,3 proc. PKB na koniec 2024 r. Prognozuje się, że w 2025 r. wyniesie około 58 proc. PKB, a w 2026 r. z dużym prawdopodobieństwem przekroczy 60 proc. PKB. I może pozostać powyżej tego poziomu nawet do końca kolejnej dekady. Oznacza to, że idziemy na zderzenie ze ścianą długu bardzo szybko, można stwierdzić nawet, że w tempie dotychczas nie obserwowanym. Co więcej,

w 2024 r. mieliśmy drugi najwyższy deficyt w całej UE, przed nami była tylko Rumunia, gdzie deficyt wyniósł 9,3 proc. PKB. Deficyt w Polsce był ponad dwukrotnie większy niż średnia w UE czy strefie euro jako całości.

Autorzy raportu – Sławomir Dudek, Piotr Kalisz i Ludwik Kotecki – wskazują, że w zakresie poziomu wydatków publicznych w relacji do PKB w 2024 r. pierwszy raz w historii przegoniliśmy średnią unijną. Łącznie w całej UE na koniec 2024 r. relacja wydatków publicznych do PKB wyniosła 49,2 proc. Należymy do grupy krajów o najwyższym poziomie wydatków, jesteśmy na 8. miejscu w całej UE pod tym względem. Przegoniliśmy m.in. Danię, Holandię, Hiszpanię czy Luxemburg. Mamy zbliżone wydatki do Szwecji i Niemiec oraz Włoch (tj. ok. 50 proc. PKB). Czołowa trójka w UE (Finlandia, Francja i Austria) ma wydatki na poziomie 56,3-57,6 proc PKB. Pod tym względem, tylko niestety to nie jest powód do radości, według prognoz Komisji Europejskiej, Szwecję i Niemcy przegonimy w dwa lata i bardzo prawdopodobne, że wskoczymy do pierwszej piątki krajów o najwyższych wydatkach budżetowych w relacji do PKB. Zatem idziemy na zderzenie ze ścianą długu publicznego kierując się politycznym kunktatorstwem, którego hasłem wywoławczym jest: „Co dane, nie zostanie zabrane”. Oczywiście w sensie socjalnym, bo w spadku po rządach Zjednoczonej Prawicy Polska odziedziczyła nie tylko gigantyczny wzrost płacy minimalnej i wyścig płac w obecnie kulejącym górnictwie, ale także maksymalizację rozdawnictwa socjalnego, którego symbolem stało się świadczenie 800+ oraz 13. i 14. tzw. emerytura, która nie ma nic wspólnego z emeryturą (składkami, stażem pracy itd.), tylko działaniem podyktowanym chęcią pozyskania określonej kategorii wyborców, bez oglądania się na długoterminowe skutki dla finansów publicznych, czyli rozumowanie pod hasłem: „Po nas choćby potop” (finansowy)… Zatem jak podkreślono w raporcie „Zagrożenia nadmiernego długu publicznego. Edycja 2025” nie stać nas na „szwedzkie wydatki i irlandzkie podatki”. Bo to jest trwały problem strukturalny w finansach publicznych.

– Z jednej strony „szwedzkie wydatki” z perspektywą nawet na dalsze wzrosty, nieefektywną strukturą nakierowaną na bezwarunkowe transfery gotówkowe i z niską jakością usług publicznych, a z drugiej strony relatywnie niskie podatki, z tendencją do dalszego obniżania zgodnie z deklaracjami większości partii politycznych, czyli kurs na „irlandzkie podatki”. Nie da się mieć „szwedzkich wydatków” i podatków zmierzających do modelu irlandzkiego. – Ten model jest nie do utrzymania – twierdzą autorzy raportu. Oczywiście można jeszcze kilka lat pociągnąć próbę realizowania takiego modelu, ale cena będzie jedna: zderzenie ze ścianą długu publicznego, gigantyczna przecena obligacji skarbowych i osłabienie złotego. Ostatecznie taki scenariusz zakończy polski „cud gospodarczy” 30 lat, w tym 20 spędzonych w UE.