Mocne tąpnięcie na światowych giełdach, to bardzo zła wiadomość dla polskiej gospodarki, bo jej kondycja zależy w dużej mierze od zagranicznych rynków. W górę może pójść koszt obsługi długu, a spowolnienie gospodarcze w Niemczech i całej Unii Europejskiej uderzy rykoszetem w polski eksport. Pytanie, czy w okresie globalnej dekoniunktury, którego złamanie cen akcji na giełdach może być sygnałem, państwo będzie miało z czego finansować rosnące transfery socjalne?
O tym, że ciągnące nieustannie w górę indeksy giełdowe mogą runąć, mówiło się na rynku finansowym od miesięcy, ale koniunktura globalna, a szczególnie w USA, wykazywała nadzwyczajną odporność na złe wieści. Dlatego „czarny poniedziałek” na giełdzie nowojorskiej był jednak zaskoczeniem, także ze względu na skalę, bo indeks Dow Jones stracił nominalnie najwięcej w historii – 1179 pkt. (procentowy spadek o 4,6 proc.). Zanim jednak nastąpił tak ostry zjazd cen akcji, symptomy spekulacyjnego przesilenia na rynkach finansowych widać było na kryptowalutach, które runęły w dół znacznie wcześniej. Kto dostrzegł to ostrzeżenie i nie zlekceważył, zapewne teraz nie poniósł na rynkach akcji bolesnych strat, a nawet mógł solidnie zarobić na krótkiej sprzedaży.
Jednak zostawmy na boku czystą spekulację, bo warto się zastanowić, co tak naprawdę dzieje się na rynkach finansowych i jaki będzie miało to wpływ na Polskę. W pierwszej kolejności tracą posiadacze akcji polskich spółek, bo skoro na światowych giełdach jest festiwal wyprzedaży, to dlaczego inaczej miałoby być na warszawskiej giełdzie. Ofiarami tąpnięcia koniunktury są też miliony oszczędzających w funduszach emerytalnych i inwestycyjnych. Jednak w dłuższej perspektywie może to boleśnie dotknąć także tych, którzy z giełdą… nie mają nic wspólnego, a dopiero co zaczęli korzystać z socjalnej hojności państwa. Otóż, chodzi o finansowanie wydatków socjalnych. Polska gospodarka dopiero co się rozpędziła, a już może jej grozić wyhamowanie, co przełoży się negatywnie na wpływy do budżetu obciążonego sztywnymi wydatkami socjalnymi. Warto w tym miejscu zauważyć, że obecna partia rządząca nie ma zupełnie doświadczenia w zarządzaniu gospodarką w czasie kryzysu, bo… miała szczęście za każdym razem rozpoczynać władzę od sprzyjającej koniunktury globalnej. Tak było w 2005 r., i tak było w 2015 r. Stąd może brać się jej przekonanie, że państwo na wszystko stać, byle tylko uszczelnić system podatkowy. Niestety, tak to nie działa. Gospodarka polska jest uzależniona od globalnych trendów, co świetnie było widać po upadku Lehman Brothers w 2008 r., kiedy zjechaliśmy w ciągu roku z 5 proc. PKB do blisko zera (to już jednak obciążyło kolejną partię rządzącą, która po prostu miała koniunkturalnego pecha). Kluczowe znaczenie dla rozwoju wypadków będzie mieć globalny koszt pieniądza. Po dekadzie supertaniego pieniądza nadchodzi era droższego kredytu. NBP i Rada Polityki Pieniężnej mogą zaklinać się, że nie podniosą stóp procentowych w 2018 roku, a nawet jeszcze dłużej, ale jeśli stopy pójdą w górę w największych gospodarkach świata, głównie w USA, to taka polityka może okazać się kosztownym błędem, bo kapitał popłynie tam, gdzie można dostać wyższe oprocentowanie.
Oczywiście, nie ma do demonizować jednodniowego krachu na Wall Street i reakcji łańcuchowej na światowych giełdach. Jednak poważne kryzysy często tak się właśnie zaczynają, nawet jeśli wszyscy będą twierdzić, że gospodarka ma solidne podstawy itd. Po latach pompowania równowartości bilionów dolarów przez największe banki centralne świata, inwestorzy nie na żarty obawiają się inflacji i podwyżek stóp procentowych, które położą kres hossie na giełdach.
Dla naszej gospodarki najważniejszy jest rozwój sytuacji w Niemczech, u naszego głównego partnera handlowego, gdzie niestety są już sygnały przegrzania koniunktury. Warto pamiętać, że właśnie tamtejsza recesja w 2009 r. dobiła naszą gospodarkę i była jednym z głównych czynników załamania się bardzo obiecującego wzrostu gospodarczego w Polsce. Można stwierdzić, że mieliśmy wówczas pecha, bo dopiero co po wejściu do Unii zaczęliśmy szybko rosnąć i nadrabiać zaległości do krajów „starej Unii”, a już dekoniunktura podcięła nam skrzydła. Oby tym razem nie było podobnego scenariusza. Jak ktoś powiedział: „Historia nie powtarza się nigdy. Ale warunki historyczne i owszem”. Globalna dekoniunktura w najbliższych latach groziłaby u nas tym, że za kilka lat, po wyczerpaniu środków unijnych, wpadniemy w klasyczną pułapkę średniego dochodu, i nigdy nie zostaniemy gospodarczym czempionem.