Groźba wojny w Zatoce Perskiej zawsze była katalizatorem cen złota, do którego inwestorzy wracają w trudnych czasach jako do „bezpiecznej przystani”. Jednak obecnie to nie tylko geopolityka napędza wzrost kursu, ale przede wszystkim inflacja aktywów wywołana gigantycznym dodrukiem dolarów.
Zabicie czołowego irańskiego generała w Bagdadzie i groźba rozpętania wojny USA-Iran na dużą skalę okazała się iskrą, która odpaliła dodatkowy silnik i tak już systematycznie rosnących cen złota. Iran ma dużą „tradycję” w podbijaniu cen złotego kruszcu. To właśnie rewolucja islamska, obok inwazji radzieckiej na Afganistan, doprowadziła w 1981 r. do ustanowienia nie pobitego przez 27 lat rekordu – 850 dol. za uncję. Ale nie tylko Iran rządzi geopolitycznie kursem złota. Inwestorzy nerwowo reagują także na wydarzenia w innych zapalnych regionach świata, gdzie np. znajduje się broń atomowa. Przykładowo gigantyczny run na złoto miał miejsce po zamordowaniu w styczniu 2008 roku b. premier Pakistanu Benazir Bhutto.
Najnowszy pochód cen złota rozpoczął się na początku czerwca zeszłego rok, kiedy kurs przebił poziom 1300 dol. za uncję trojańską (31,1 gram) i w trzy miesiące zyskał aż 200 dol. Po kilkumiesięcznej korekcie, w grudniu znowu ruszyła w górę, aby po rajdzie w ostatnich dniach przebić 1550 dol. W zasadzie cały 2019 można określić mianem „złotego roku” bo cenny kruszec podrożał z grubsza aż o 20 proc. Jednak do rekordowych cen z tej dekady jeszcze daleko, bowiem w 2011 r. za uncję płacono nawet ponad 1800 dol. – wtedy to zakończył się wieloletni trend wzrostowy, który trwał prawie nieprzerwanie od początku nowego wieku. W sumie przez dwadzieścia lat kurs urósł o zawrotne ponad 450 proc., czyniąc ze złota jedną z lepszym inwestycji. Powodów jest kilka, ale jednym z kluczowych jest zmiana stosunku banków centralnych do rezerw w złocie. O ile pod koniec zeszłego wieku banki centralne chętnie pozbywały się złota, dołując jego notowania, to w obecnym wieku sytuacja się odwróciła (na początku 2000 r. cena uncji przekraczała niewiele 275 dol.). Inwestorzy przeprosili się na dobre ze złotem po zamachach terrorystycznych z 11 września 2001 r. Na początku 2002 r. pokonana została granica 300 dol., a rok później – przed atakiem wojsk koalicji na Irak – złoto kosztowało już ponad 375 dol. Również NBP w ostatnich latach zakupił sporo kruszcu, co okazało się świetną inwestycją i zwiększyliśmy wartość rezerw (mamy najwięcej złota w regionie).
Wzrost cen złota jest także pochodną tzw. inflacji aktywów, którą obserwujemy od kryzysu finansowego w 2008 i rozpoczęciu przez banki centralne skupu obligacji za dodrukowane nie tylko dolary, ale także jeny, funty i franki szwajcarskie. Taniego pieniądza jest tak dużo na rynku, że wiele obligacji (np. niemieckie) mają ujemne rentowności, więc nie opłaca się w nie inwestować jako w klasyczne „bezpieczne przystanie”. Pozostaje więc złoto, którego na rynku jest tyle ile jest, wydobycia nie sposób skokowo zwiększyć, a lwia część zużywana jest w jubilerstwie (odbiera ok. 60 proc. produkcji) oraz przemyśle motoryzacyjnym i nowoczesnej elektronice. Złoto jest również przedmiotem czystych spekulacji – wielu inwestorów np. fundusze hedge, wcale nie chce go posiadać fizycznie jako lokaty, lecz zarabia na nim obracając instrumentami finansowymi opartymi na kruszcu.
Inwestorom znana jest zasada: im słabszy dolar, tym mocniejsze złoto. Kondycja amerykańskiej waluty ma ogromne znaczenie dla notowań, bo złotem (podobnie jak srebrem czy palladem) handluje się właśnie w dolarach. Tym razem mamy jednak mocnego dolara (kurs eurodolara tylko 1,11 dol.), mimo to złoto drożeje.
W Polsce fizycznie złoto można kupować np. w NBP. Przykładowo dziś w NBP ważącą 1 uncję monetę „Orła Bielika” o nominale 500 zł można było kupić za 6826 zł. Miesiąc temu kosztowała 6545 zł, a pięć lat temu – 5063 zł (wzrost o 29 proc.). Pokazuje to skalę w jakiej drożeje złoto, i to wyrażoną w złotówkach.