Dane o produkcji przemysłowej w czerwcu są ostatecznym sygnałem, że ponad trzyletni okres wysokiego wzrostu gospodarczego dobiegł końca. Mimo to rzutem na taśmę przybyło projektów obniżających dochody państwa oraz podnoszących sztywne wydatki, na które trzeba będzie znaleźć środki także w latach chudszej koniunktury. Rokiem prawdy może być już 2020 r.
Zaskakujący spadek produkcji przemysłowej w czerwcu o 2,7 proc. jest kubłem zimnej wody na głowy tych, którzy uważali, że polski cud gospodarczy ostatnich kilku lat może trwać „do końca świata i o jeden dzień dłużej”. Najprawdopodobniej zakończył się właśnie w połowie 2019 roku. Analitycy oczekiwali, że produkcja – licząc rok do roku – spowolni (także ze względu na mniejszą liczbę dni pracujących w czerwcu), ale nie że spadnie i to tak gwałtownie (w maju wzrost sięgnął aż 7,7 proc.). Kurczenie się produkcji przemysłowej to bardzo zły prognostyk dla PKB w drugiej połowie roku.
Po koncercie wzrostu produkcji przez pięć pierwszych miesięcy tego roku nie ma już śladu. Oczywiście można uspokajać, że mniej dni roboczych, że upały, że wcześniejsze urlopy (skoro była taka rewelacyjna pogoda), ale nie zmienia to faktu, że skoro w trzech czwartych działów przemysłu mamy spadek, to jest to poważny sygnał, nad którego konsekwencjami powinniśmy się zastanowić.
Powodów ochłodzenia koniunktury jest kilka. Coraz mocniej odczuwamy problemy ze spowolneniem w strefie euro, a przede wszystkim w Niemczech – naszego największego kontrahenta. Wśród przedsiębiorców, którzy są kooperantami niemieckich odbiorców w sektorze automotive może usłyszeć, że już od dłuższego czasu pracują w „trybie recesyjnym”. Co to oznacza? Mniejsze zamówienia z Niemiec przekładają się albo na ograniczenia produkcji, albo skutkują próbami ulokowania nadwyżek na innych rynkach, ale zawsze odbywa się to kosztem marż, a co za tym idzie uderza w wyniki finansowe firm. Niestety, na razie nie widać sygnałów z niemieckiej gospodarki, aby negatywny trend się odwrócił i zadyszka czołowego globalnego eksportera potrwa. Po drugie odbijają się u nas problemy na rynku pracy. Brak pracowników z jednej strony skutkuje zawahaniem inwestycyjnym, a z drugiej podwyżki płac (tempo wzrostu wynosi 6-7 proc. rocznie) uderzają w opłacalność produkcji i usług. Przerzucenie kosztów na odbiorców nie zawsze jest możliwe, co powoduje spadek rentowności, a w skrajnych wypadkach jej nieopłacalność.
Zatem można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że w samym środku cyklu wyborczego (kończą go za rok wybory prezydenckie) gospodarka osiągnęła swój szczyt możliwości. A właśnie jej sukcesy były na sztandarach skuteczności politycznej partii rządzącej, co ułatwiało jej znakomicie wprowadzanie kolejnych bardzo drogich transferów socjalnych. Teraz wiadomo, że wpływy do budżetu będą niższe (chyba że jeszcze mocniej podskoczy inflacja) i już wydatki państwa w przyszłym roku będą pod dużą presją. Chodzi nie tylko o rozszerzenie 500+ na pierwsze dziecko i 13. emeryturę, ale właśnie ogłoszone plany obniżenia stawki PIT z 18 do 17 proc. i podwyższenie kosztów uzyskania przychodów, co kosztować będzie z grubsza 10 mld zł.
Jeszcze w zeszłym miesiącu podczas Europejskiego Kongresu Finansowego w Sopocie można było usłyszeć, że w przyszłym roku wszystko uda się „spiąć” finansowo rządzącym i „rokiem prawdy” będzie dopiero 2021 rok. Jednak ostatnie dane zapowiadające zahamowanie PKB już w drugiej połowie tego roku oraz polityczne dorzucenie kolejnych kosztownych projektów, aby zdobyć głosy poparcia w wyborach, wskazuje, że „rok prawdy” może być o rok wcześniej, bo już w 2020 r. Oczywiście budżet można tak skonstruować, żeby wszystko na papierze wyglądało dobrze, jednak rzeczywistość gospodarcza może negatywnie przerosnąć te założenia, a co za tym idzie pojawią się pytania skąd wziąć pieniądze na pokrycie wielu sztywnych wydatków, które mogą stać się kamieniem młyńskim ciągnącym gospodarkę w dół. Oczywiście naturalną drogą może być powiększenie kolejne długu publicznego (tylko przez trzy lata urósł on nominalnie aż o 110 mld zł), ale i jego relacja do PKB może się pogorszyć ze względu na jego zahamowanie (jednak dopiero recesja obnażyłaby katastrofalne skutki powiększania długu). W sumie bal się kończy, muzyka ciszej gra, i wkrótce zobaczymy, które pary kręcą się najbliżej wyjścia.