Skoncentrowanie nadzoru właścicielskiego państwa w jednym resorcie to krok w dobrym kierunku i odważne przyznanie się, że likwidacja Ministerstwa Skarbu Państwa i rozparcelowanie nadzoru było poważnym błędem. Skutkowało to zmniejszeniem efektywności państwowego majątku, walkami frakcji politycznych o władzę i wpływy w spółkach, karuzelą stanowisk, a także obniżeniem standardów corporate governance, które powinny był nie tylko jednolite, ale też wysokie.
W 2015 r. wraz z politycznym zwycięstwem PiS ustanowiona została cezura między ćwierćwieczem zmniejszania roli państwa w gospodarce poprzez prywatyzację, a powrotem etatyzmu i umocnieniem roli właścicielskiej państwa. Symbolem tego była decyzja o likwidacji Ministerstwa Skarbu Państwa, którego od początku transformacji (w różnych postaciach organizacyjnych) głównym zadaniem była sprzedaż majątku. Słowo „prywatyzacja” zostało wyklęte ze słownika politycznego, a zastąpiły je „repolonizacja”, „renacjonalizacja” pod wspólnym szyldem „patriotyzmu gospodarczego”. Warto jednak pamiętać, że w praktyce repolonizacja rozpoczęła się na umiarkowaną skalę już za rządów PO-PSL, kiedy państwowe spółki energetyczne odkupiły część branży wcześniej sprywatyzowanej, PKO BP przejął Nordea Bank Polska oraz rozpoczęto operację przejmowania Alior Banku przez PZU. Ale nadzór nad pęczniejącym majątkiem pozostawał w gestii ministra skarbu.
Likwidacja MSP sprowadziła się do parcelacji większości spółek między wiele resortów, a kluczowe zostały oddane pod kontrolę premiera. W ten sposób pod koniec kadencji 11 resortów rządziło ponad trzystu spółkami, a premier w niespełna trzydziestu. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że takie rozbicie nadzoru będzie sprzyjało spółkom, bo znajdą się z natury rzeczy pod bardziej specjalistyczną kontrolą z uwagi na swoją specyfikę branżową, status publiczny itd. Rzeczywistość okazała się jednak w wielu wypadkach nie tak różowa, i to z kilku przyczyn.
Przejęcie przez konkretnego ministra kontroli nad grupą spółek oznaczało w praktyce, że ma nieograniczoną władzę w obsadzaniu swoimi zaufanymi ludźmi dobrze płatnych stanowisk i prowadzenia polityki kadrowej według własnego uznania. Stąd było tylko o krok, od karuzeli stanowisk, która rozkręciła się totalnie w wielu spółkach. A różne resorty znajdowały się pod kontrolą różnych sił politycznych wchodzących w skład Zjednoczonej Prawicy, które traktowały je jako swoją sferę wpływów. Spółki skarbu państwa zawsze były przykładem częstych zmian personalnych, ale w poprzedniej kadencji zostały pod tym względem pobite wszelkie rekordy. Karuzela stanowisk nie dość, że kręciła się szybko, to jeszcze zmiany przeprowadzane były w tajemniczych okolicznościach, bez uzasadnienia, co szczególnie w spółkach giełdowych nie było zgodne z dobrymi praktykami, bo pozostali akcjonariusze poza skarbem państwa po prostu nie do końca wiedzieli co się w spółce dzieje personalnie, czy ktoś znienacka odwołany został usunięty „tylko” ze względów czysto politycznych czy też mógł potencjalnie np. działać na szkodę spółki. Poszczególne resorty stały się udzielnymi księstwami pod względem kontroli nad „swoimi” spółkami, i już nawet inwestorzy giełdowi przyzwyczajali się do myślenia w kategoriach, że w danej spółce rządzą „jedni”, a w innej „drudzy”.
Taka parcelacja władzy powodowała także, że w szczególnie atrakcyjnych – z powodu wielkości i wpływów – spółkach dochodziło do prawdziwych wojen o władzę. Czasem kończyło się to nawet godzeniem stron poprzez odebranie kontroli resortowej i podporządkowaniem spółki premierowi, co przypominało bardziej niesnaski w piaskownicy, gdzie zawsze może zainterweniować przedszkolanka, niż profesjonalny i dobrze ułożony nadzór korporacyjny.
Problemem było także obniżenie standardu ładu korporacyjnego, który różni ministrowie rozmieli na swój sposób. Prym w naruszaniu interesów akcjonariuszy mniejszościowych wiódł odchodzący właśnie do historii resort energii, który zaprzęgnął spółki energetyczne do realizacji polityki gospodarczej rządu zupełnie jakby był ich jedynym właścicielem.
Bardzo poważną wadą rozbicia nadzoru właścicielskiego był brak jednego ośrodka decyzyjnego mocno osadzonego politycznie. W polskiej praktyce majątek państwa jest sprawnie zarządzany, kiedy kieruje nim osoba z silnym zapleczem politycznym. Ostatnim takim „mocnym” ministrem skarbu był za rządów PO-PSL Aleksander Grad. I obecnie mamy powrót do tej zasady, bo ministrem zostanie bardzo mocno politycznie umocowany Jacek Sasin. To jak będzie się nazywać nowe ministerstwo kontrolujące majątek państwowy jest już zupełnie drugorzędne. A o tym, jaka będzie praktyka powrotu do przeszłości pod względem państwowego nadzoru właścicielskiego, wyjdzie „w praniu” przez najbliższe cztery lata.