Wysoka inflacji połączona z szybko słabnącym wzrostem gospodarczym stwarza w 2023 roku ogromne ryzyko dla naszej gospodarki – stagflacji. Takiego zabójczego zjawiska dla aktywności gospodarczej jeszcze nie doświadczyliśmy podczas trzech dekad transformacji, zatem może być to ogromne wyzwanie.
Zjawisko stagflacji wydałoby się dotychczas pojęciem bardziej historycznym, niż realnym zagrożeniem. Świat zachodni doświadczył jej boleśnie w latach 70. poprzedniego wieku, kiedy doszło do kryzysu energetycznego wywołanego wojną na Bliskim Wschodzie. Skokowy wzrost cen nośników energii był szokiem dla gospodarek uzależnionych od importowanej ropy, co wywołało szereg turbulencji w największych wolnorynkowych państwach. Doszło do eksplozji inflacji, która w połączeniu ze spowolnieniem PKB lub recesją wywołała w wielu krajach wieloletni kryzys gospodarczy. Od tego momentu stagflacja stała się koszmarem ekonomistów, ale z biegiem czasu wydawało się, że pozostanie już tylko i wyłącznie zjawiskiem historycznym i się nie powtórzy. Niestety, trafne powiedzenie mówi: „Historia się nigdy nie powtarza, ale okoliczności historyczne i owszem”. I tego właśnie doświadczamy obecnie, bo choć historia się nie powtarza, to na skutek pandemii COVID-19 oraz wojny w Ukrainie przerabiamy ponownie kryzys energetyczny na wielką skalę, który dotyczy – tak jak pół wieku temu – zarówno dostępności, jak i cen nośników energii. Efektem są szalejące ceny ropy naftowej i gazu, które dają silny impuls inflacyjny.
Eksplozja inflacji ma jednak o wiele bardziej złożone przyczyny niż jedynie skutki rosnących cen nośników energii, a także żywności. Inflacja w największych gospodarkach rosła już zanim wybuchła wojna w Ukrainie i zanim doszło do pandemiii COVID-19, ponieważ fatalną robotę wykonały największe banki centralne, które od lat prowadziły politykę maksymalnie niskich, czasem zerowych stóp procentowych, oraz masowego dodruku pieniądza. Taka polityka doprowadziła w pierwszej kolejności do inflacji aktywów, czyli skoku cen akcji, obligacji, nieruchomości, ale ostatecznie wywołała także szok inflacyjny w wymiarze konsumenckim (CPI). Dlatego powodów szoku inflacyjnego nie należy upatrywać wyłącznie w skutkach COVID-19, który doprowadził do kryzysu podażowego i zerwania łańcuchów dostaw, oraz wojny w Ukrainie (niedobór zbóż z powodu blokady ukraińskich portów oraz ropy i gazu z powodu sankcji nałożonych na Rosję), ale także w wieloletniej polityce taniego pieniądza. W Polsce dodatkowym inflacyjnym impulsem jest polityka stymulacji fiskalnej, i to nawet w czasach prosperity gospodarczej, na czele z gigantycznymi transferami socjalnymi (np. program 500+, 13. i 14. dodatkowe świadczenia dla seniorów nazywane błądnie emeryturami). To wszystko spowodowało, że w Polsce problem z inflacją mieliśmy już na dobre zanim rozpoczęła się pandemia, bo już na przełomie 2019 i 2020 roku. W pandemię weszliśmy z inflacją blisko 5 proc., a obecnie jesteśmy na poziomie 17,4 proc., podczas gdy cel inflacyjny wynosi 2,5 proc. (plus minus 1 pkt proc.) . Inflacja oczywiście nie jest jedynie naszą specjalnością, bo w USA jest na poziomie 7,7 proc., a u naszego największego partnera handlowego w Niemczech – 10 proc. (CPI).
Ale niestety jesteśmy pod względem wzrostu cen w ścisłej czołówce w Unii Europejskiej, co powoduje, że jej sprowadzenie do wymiaru jednocyfrowego, nie mówiąc już o celu inflacyjnym, będzie szalenie trudne i czasochłonne. W efekcie z wysoką inflacją – jednym z dwóch czynników stagflacji – przyjdzie nam żyć długo. Nie ma także dobrych wieści dotyczących wzrostu gospodarczego. Historycznie nie wygląda jeszcze źle, bo w III kw. PKB urósł o 3,5 proc. (licząc rok do roku), ale pewne jest, że kolejne kwartały przyniosą hamowanie tak mocne, że możemy się nawet otrzeć o recesję. Rządowe założenie, że wzrost PKB w 2023 roku sięgnie 1,7 proc. wydaje się raczej pobożnym życzeniem, bo wielu ekonomistów i analityków wieszczy, że będzie to znacznie mniej, nawet poniżej 1 proc. Co to oznacza w praktyce? Poważne zagrożenie stagflacją. Jeśli szybko nie dojdzie do odbicia gospodarczego, to niski wzrost PKB także może zostać z nami na dłużej, a to drugi element stagflacji. Dlatego tak ważne jest, aby zahamować inflację, ale do tego potrzebna jest nie tylko aktywna polityka monetarna i adekwatne stopy procentowe, ale także rozsądna polityka fiskalna, ponieważ rozbuchane transfery socjalne, motywowane politycznie, wspierają konsumpcję, która powinna zostać schłodzona. Wspierane powinny być też inwestycje, ponieważ na dłuższą metę wzrost gospodarczy oparty przede wszystkim na konsumpcji prywatnej nie ma przyszłości, a bez odbudowy inwestycji prywatnych PKB ma małe szanse powrotu na ścieżkę solidnego wzrostu rzędu 4-5 proc., co ostatecznie zażegnałoby groźbę stagflacji. Zatem wiele wskazuje na to, że w 2023 roku mierzyć będziemy się z kryzysem innym niż poprzednie, a jego znakiem rozpoznawczym będzie właśnie stagflacja.