Wzrost inflacji w kwietniu do 2,4 proc. wywołany był przede wszystkim przywróceniem 5 proc. stawki VAT na żywność, ale w najbliższych miesiącach paliwem dla wzrostu cen będą szybko rosnące realne płace, podkręcane przez skokowy wzrost płacy minimalnej.
Przed wstępnymi danymi o kwietniowej inflacji pytanie nie brzmiało „czy” wzrośnie, ale o ile, bowiem od początku miesiąca zniesiona została jedna z tarcz antyinflacyjnych dotycząca zerowej stawki VAT na żywność. Stało się to w sprzyjającym otoczeniu, ponieważ żywność taniała, a wielkie sieci handlowe rozpoczęły marketingowy bój o niskie ceny. Dlatego utrzymanie się w kwietniu inflacji w celu NBP (2,5 proc. plus/minus 1 pkt. proc.) nie powinno być zaskoczeniem (po wzroście z 2 proc. w marcu). Jednak wiele wskazuje, że odbicie z inflacyjnego marcowego dołka w najbliższych miesiącach będzie kontynuowane, częściowo za sprawą rządu (wygasanie kolejnych tarcz antyinflacyjnych) jak i działań przedsiębiorców.
Zakończenie mrożenia cen energii elektrycznej, cieplnej i gazu w połowie roku jest politycznie przesądzone i od lipca zobaczymy w naszych rachunkach z grubsza ceny prawdopodobnie wyższe o 40-50 proc., co musi wywołać inflacyjny efekt podobny do przywrócenia VAT na żywność. Oczywiście, nie dla wszystkich gospodarstw domowych oznaczać będzie to wyższe koszty, bo te zagrożone ubóstwem energetycznym mają otrzymać bon energetyczny, ale inflacja wywołana wzrostem cen energii „demokratycznie” dotknie wszystkich. To jednak wydarzy się w II połowie roku.
Zanim to nastąpi, czynnikiem wpływającym bieżąco na kształtowanie się cen jest również wzrost poziomu płac, który jest pod „dodatniej” stronie. Przeciętne wynragrodzenie w większych przedsiębiorstwach rośnie jak na razie w tempie dwucyfrowym, co oznacza, że pracownicy odbijają sobie z nawiązką straty inflacyjne z poprzednich lat, ale z drugiej strony realnie mają coraz więcej w portfelach, co sprzyja konsumpcyjnemu popytowi. Powodów takiej sytuacji jest kilka. Po pierwsze mamy nadal bardzo silny rynek pracownika i żadne nośne medialnie doniesienia o punktowym zamykaniu zakładów przez inwestorów nie zmieniają tego, ponieważ stopa bezrobocia wynosi zaledwie 5,3 proc. W tej sytuacji pracodawcy nadal muszą walczyć o pracowników, którzy – szczególnie w wielkich firmach – nadal dyktują warunki płac. Jednak bardzo duże znaczenie ma także kolejny skokowy wzrost płacy minimalnej (od stycznia 4242 zł brutto, a od lipca – 4300 zł), która do końca zeszłego roku wynosiła 3600 zł. Wzrost płacy minimalnej ma szczególny wpływ na siatkę płac, ponieważ wypłaszcza ją od dołu i powoduje wzrost roszczeń płacowych pracowników, którzy zarabiali więcej. Mówiąc wprost, chcą oni utrzymania różnicy w wynagrodzeniach wynikającej z np. z kwalifikacji czy zajmowanego stanowiska. Taka presja płacowa, wywołana decyzją polityczną, jest dużym wyzwaniem dla przedsiębiorców, ponieważ z jednej strony muszą utrzymać załogę na trudnym rynku pracy, a z drugiej patrzą na produktywność, która powinna iść w parze ze wzrostem płac oraz własną konkurencyjność na rynku np. usług. Zatem dwie rundy wzrostu płacy minimalnej w 2024 roku powoduje efekt kuli bilardowej w siatce płac, co ostatecznie musi prowadzić do obserwowanego wzrostu realnych płac. A to z kolei przekłada się na inflację, skoro rośnie realny dochód rozporządzalny gospodarstw domowych.
Podsumowując, inflacja – po dynamicznym spadku w I kwartale – nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. W drugiej połowie roku czeka nas podbicie cen z powodu końca kolejnych tarcz antyinflacyjnych, ale do tego czasu najważniejszy front antyinflacyjny będzie na linii pracownicy-pracodawcy. Pytanie na ile ci pierwsi okażą się silni w swoich płacowych żądaniach, a pracodawcy skłonni do ich zaspokojenia. Wynikiem tego pojedynku będzie skala wzrostu realnych wynagrodzeń, która jest jak na razie w tym roku mocnym paliwem dla inflacji.