Najnowsze prognozy Komisji Europejskiej dla gospodarki Polski powinny być sygnałem alarmowym dla rządu, ale niestety toną w ferworze walki wyborczej. Obniżenie tempa wzrostu PKB i inflacji w 2025 roku będzie miało negatywny wpływ na dochody budżetowe, a jesteśmy przecież objęci procedurą nadmiernego deficytu przez Brukselę i skoro na razie nikt nie myśli na poważnie o oszczędnościach, to przynajmniej powinno się maksymalizować stronę dochodową.
Tegoroczny budżet państwa nie można inaczej nazwać jak budżetem wyborczym, bo nastawiony jest na utrzymanie wydatków socjalnych, aby nie zniechęcić wyborców do rządzącej koalicji. Utrzymanie hojności państwa jednak kosztuje, tym bardziej, że krucho z dochodami, więc trzeba w tym roku zaciągnąć rekordowe nominalnie długi, czyli łaskawie prosić inwestorów w kraju i zagranicą o pieniądze z obligacji. Parametry budżetu od początku wyglądały słabo, co więcej w ważnych miejscach wprowadzono kilka kontrowersyjnych założeń, które pozwoliły się „spiąć” budżetowi nawet w takim ryzykownym dochodowo planie. Przede wszystkim chodzi o założenie wzrostu gospodarczego (3,9 proc.) oraz stopy inflacji (5 proc.). Dzięki podwyższeniu w ostatniej chwili tych parametrów możliwe było księgowe zaplanowanie większych dochodów, ponieważ to, ile podatków jest ściąganych przez państwo zależy w dużym stopniu od wzrostu gospodarki i aktywności przedsiębiorstw oraz cen nominalnych towarów i usług, bo od tego liczy się kluczowy podatek dla dochodów budżetowych – VAT.
Tymczasem ostatnie prognozy KE dla Polski to zimny prysznic dla resortu finansów, bo według nich prognoza tegorocznego wzrostu PKB została obniżona z 3,6 proc. do 3,3 proc. (zatem i pierwotna prognoza była mniej optymistyczna niż rządowa), a inflacja ma wyhamować do 3,6 proc. z przewidywanych 4,7 proc. Minister finansów co prawda deklaruje, że tempo wzrostu będzie bliżej 4 proc., ale widać, że nad tegorocznym budżetem zbierają się ciemne chmury. Paradoksalnie, to co przynosi ulgę konsumentom, czyli spadające tempo inflacji (w kwietniu 4,3 proc.) nie jest wcale dobrą wiadomością dla rządu, bo bije w założenia dotyczące dochodów – wszak były robione przy inflacji 5 proc. Warto też spojrzeć na prognozy KE dotyczące całej UE, gdzie również zrewidowano prognozę wzrostu PKB tegoroczną z 1,5 proc. do jedynie 1,1 proc. Ma to ogromne znaczenie dla Polski, ponieważ nie można myśleć w kategoriach „nasza chata z kraja”, skoro nasza gospodarka stoi eksportem i jej kluczowym rynkiem jest właśnie jednolity rynek unijny. Im słabsza koniunktura w całej UE, a na to się zanosi, tym trudniej będzie tam sprzedać polskie towary i usługi. Co więcej, problem ze spowalniającym tempem PKB będziemy mieć nie tylko w tym roku, ale i w przyszłym, bo wg KE prognoza wzrostu gospodarczego w naszym kraju spadnie z 3,1 proc. do 3 proc. A jako kraj na dorobku potrzebujemy dużo większego wzrostu, rzędu 4-5 proc., aby gonić najbardziej rozwinięte i bogate państwa unijne. Pozostanie z nami problem silników wzrostu, ponieważ znowu będzie to konsumpcja prywatna oraz inwestycje publiczne, finansowane głównie ze środków unijnych, zaś inwestycje prywatne będą kuleć jak kulały.
Co to wszystko oznacza na koniec dnia? Skoro pojawiają się tak poważne ryzyka jak niższe tempo wzrostu i niższa inflacja (podkreślmy – to ostatnie jest niekorzystne dla rządu, a nie gospodarstw domowych), to trzeba będzie na jeszcze większą skalę szukać pieniędzy w długu publicznym, skoro np. VAT będzie płynąć słabszym strumieniem. W efekcie, w przyszłym roku dług publiczny do PKB ma wg KE dojść do aż 65 proc. (liczony metodą unijną, zatem z długiem pozabudżetowym np. przy PFR czy BGK). I pytanie jak w takiej sytuacji zapewnić sobie nadal „szwedzki socjal” przy dążeniu politycznym do „irladzkich podatków”, i czy jest to w ogóle możliwe? Odpowiedź znajdzie się w piątej już edycji raportu „Zagrożenia nadmiernego długu publicznego” przygotowanego przez Instytut Odpowiedzialnych Finansów, Fundację Przyjazny Kraj i Instytut Finansów Publicznych, który będzie mieć premierę 2 czerwca na Europejskim Kongresie Finansowym w Sopocie. Pojęcie „szwedzkich wydatków i irlandzkich podatków” powinno dać decydentom i obywatelom do myślenia…