Znaczenie instytucji w systemie demokratycznym dla rozwoju i budowania długoterminowego dobrobytu społeczeństw doczekało się już uznania na najwyższym poziomie, bo Nagroda Nobla z ekonomii 2024 stała się udziałem trzech naukowców: Acemoglu, Johnsona i Robinsona z uzasadnieniem Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk: „Za badania nad tym, jak powstają instytucje i jak wpływają na dobrobyt”. Historyczna analiza zależności między utrzymaniem dobrze funkcjonujących instytucji a wzrostem gospodarczym daje dobitne dowody, że jest kluczem do zmniejszania nierówności, zwalczania ubóstwa i stymulacji rozwoju gospodarczego.
Z najnowszych czasów wystarczy przywołać przykład Berlina Wschodniego i Berlina Zachodniego z lat zimnej wojny: po obydwu stronach tego samego miasta przedzielonego „żelazną kurtyną” mieliśmy dwa zupełnie odmiennie funkcjonujące systemy polityczne i gospodarcze. W komunistycznym Berlinie Wschodnim społeczeństwo zostało zamknięte w uścisku reżimu totalitarnego, dla którego instytucje były jedynie fasadą, za którą nie kryły się żadne demokratyczne wartości, zaś w Zachodnim przeciwnie i właśnie tam rozkwitła gospodarka pomimo wszystkich niedogodności związanych np. z logistyką. Zatem bez instytucji rozwój staje się jedynie pustym słowem i wydawać by się mogło, że w ustabilizowanych demokratycznych państwach do głosu nie dojdą nigdy siły, które instytucje społeczeństwa obywatelskiego będą chciały sobie podporządkować albo zmarginalizować na tyle, aby nie miały realnego wpływu na życie polityczne i gospodarcze. Nic bardziej mylnego, bo ostatnie miesiące np. w USA dowodzą, że nawet instytucje takie sądy czy bank centralny poddawane są próbie podważenia ich niezależności przez władzę wykonawczą, co w poprzednich dekadach było nie do pomyślenia. A właśnie w tych poprzednich dekadach ich niepodważalny status przyczynił się do zbudowania dobrobytu społeczeństwa obywatelskiego. To sygnał alarmowy, bo taka polityka demontażu znaczenia instytucji w systemie demokratycznym może doprowadzić do negatywnych skutków społeczno-ekonomicznych, które ostatecznie odbiją się społeczeństwu czkawką. Autorytarne zapędy polityczne uderzające w instytucje, które stoją na straży porządku demokratycznego kończyły się dotychczas nie tylko zubożeniem społeczeństw, ale także wprowadzeniem opresyjnego systemu politycznego, w którym fasadowość zastępowała niezależność instytucji.
Nowa administracja w Białym Domu co rusz daje przykłady krytyki sądów czy banku centralnego, jeśli ich decyzje nie są po myśli władzy wykonawczej. Szczególnie niepokojącym z ekonomicznego punktu widzenia jest łajanie szefa banku centralnego jak małego chłopca przez urzędującego prezydenta, który przecież wie najlepiej jaka polityka monetarna jest najlepsza dla Ameryki i jakie powinny być stopy procentowe. Jeśli szef Fed zachowuje niezależność, to tym gorzej dla niego, a wezwania do jego dymisji stają się coraz mniej owinięte w bawełnę. Owszem, to politycy mianują szefów instytucji, ale zmienianie ich jak rękawiczki w zależności od widzi misie polityków to droga do społecznej i gospodarczej katastrofy. Wystarczy spojrzeć na Turcję, gdzie prezydent wymieniał szefa banku centralnego co rusz, mając swoją wizję walki z szalejącą inflacją oraz szybującymi w górę rentownościami długu publicznego. Fasadowość tak ważnej instytucji w krwiobiegu gospodarczym jak bank centralny w zasadzie determinuje kierunek w jakim podąża cała gospodarka, która z biegiem czasu ulega destabilizacji, a zagraniczni inwestorzy głosują nogami wyprzedając walutę oraz obligacje skarbowe. A na drugim biegunie wybory powszechne coraz mniej mają wspólnego z regułami demokratycznymi.
Dlatego rozwój sytuacji w USA wokół banku centralnego Fed jest tak ważny dla innych krajów demokratycznych, które zbudowały swój dobrobyt na niezależności instytucji. Utrata niezależności przez Fed, oczywiście upudrowana na zewnątrz, będzie sygnałem dla inwestorów, że amerykański dług publiczny i dolar znalazły się w poważnym zagrożeniu, szczególnie, że wszystko opiera się na zaufaniu do dotychczasowych „bezpiecznych przystani”, czyli papierów skarbowych oraz światowej waluty rezerwowej. Jeśli to zaufanie zostanie utracone, to tylko raz i Ameryka stanie przed „ostatecznym kryzysem fiskalnym”, którego przy swoim gigantycznym długu publicznym może nie przetrwać w kształcie jaki znamy. Celowe zniszczenie reputacji i niezależności instytucji takich jak bank centralny i podporządkowanie ich rzekomo nieomylnej politycznej władzy wykonawczej to prosty przepis na zdestabilizowanie gospodarki, wywołanie inflacji i sprowadzenia ubóstwa w miejsce dobrobytu. I do takich wniosków zaczynają dochodzić inwestorzy, bo rentowności obligacji USA szybują, a dolar leci na łeb na szyję. Jeśli dodamy do tego destabilizację geopolityczną i skutki wojny celnej, to gospodarka amerykańska staje nie przed „wyzwoleniem”, ale „zniewoleniem” i problemami, które wkrótce odczują przeciętni Amerykanie. Chyba, że niezależność instytucji w USA zostanie ocalona, co zapewni długoterminowo perspektywę dalszego rozwoju, a nie zwijania się państwa, które było przez dekady wzorem dobrobytu ekonomicznego, o który dbało społeczeństwo obywatelskie, które wytworzyło swoje instytucje.