Deklaracja kandydatki na szefową Parlamentu Europejskiego Ursuli von der Leyen, że celem Unii powinna być neutralność klimatyczna do 2050 r. oznacza, że zablokowanie przez Polskę i kilka innych państw podczas czerwcowego szczytu UE takiego pomysłu jest tylko chwilowe, i problem co zrobić z polskim węglem staje się coraz bardziej poważny, bo założenia polskiej polityki energetycznej stoją w sprzeczności z celami klimatycznymi Unii.
Zapewne nie takiej twardej deklaracji niemieckiej polityk spodziewał premier Mateusz Morawiecki, który poparł jej kandydaturę. Z drugiej strony nikt rozsądny nie mógł chyba oczekiwać, że von der Leyen zlekceważy wyraźnie zarysowany trend klimatyczny w eurowyborach i wzrost poparcia społecznego dla Zielonych, i stanie okoniem wobec pomysłu neutralności energetycznej. Co więcej, proponuje przyśpieszenie realizacji takiej polityki, a także rozszerzenie systemu handlu emisjami CO2 np. o sektor lotniczy. To fatalna wiadomość dla Polski, bowiem szanse na spadek notowań CO2 są niewielkie. Obecnie cena za tonę wynosi z grubsza 26 euro i jest to poziom, przy którym nasze koncerny energetyczne dostają po kieszeni, a wraz z nimi przedsiębiorcy oraz konsumenci. Ci ostatni na razie fizycznie nie widzą tego w rachunkach, bo taryfa G jest zamrożona, ale to tylko oznacza, że w przyszłości podwyżki będą większe, zaś system rekompensat dla firm jeszcze nie działa.
Co w takim razie ma robić Polska, skoro przegra dyplomatyczną walkę o neutralność klimatyczną? Oczywiście powinna dynamicznie zmieniać miks energetyczny w kierunku OZE i wybudować elektrownie atomowe. I widać ostatnio nawet mocno w krajowej polityce, bo pojawiają się deklaracje o konieczności wybudowania do 2040 r. reaktorów atomowych, a także skokowego wzrostu OZE, głównie z wiatraków bałtyckich oraz fotowoltaiki. Jednak jak na razie są to tylko plany, i to niezwykle kosztowne. Nie ma wskazanych źródeł finansowania programu jądrowego, koszty budowy farm na Bałtyku, a także infrastruktury sieciowej będą bardzo wysokie. Zatem na razie można powiedzieć, że idziemy w kierunku neutralności klimatycznej szybkim krokiem, ale jedynie na papierze. I to jest główny problem naszej polityki energetycznej, a mamy już przecież 2019 rok.
Sęk w tym, że politycznie u nas nadal jest kult energetyki węglowej, wspierany przez lobby węglowe w rządzie i biznesie, wspierane przez związki zawodowe w kopalniach. Górnicy nie chcą słyszeć o żadnych ograniczeniach w wydobyciu węgla, a wręcz o budowie nowych kopalni, co na tle polityki klimatycznej w Unii brzmi jak ponury żart. Tyle tylko, że mamy nadal dużo siłowni węglowych, do których potrzebujemy surowca, dlatego w zeszłym roku sprowadziliśmy rekordowe blisko 20 mln ton węgla z importu, głównie z Rosji. W energetyce węglowej liczy się polityka, szczególnie, że jesteśmy w środku cyklu wyborczego, przed wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi, a na Śląsku mieszka cztery miliony wyborców i w wyborach 2015 r. związkowcy górniczy otwarcie poparli PiS. Zatem polityka energetyczna stała się politycznym zakładnikiem i ciężko z tego wybrnąć, bo polityka „mieć ciastko i zjeść ciastko” nie działa. Unia będzie podążać w kierunku neutralności klimatycznej, a Polska będzie hamulcowym z coraz wyższymi cenami prądu. Do czasu, aż ktoś odważnie powie na Śląsku, że tak dalej być nie może i zaproponuje rozsądną transformację dla tego regionu. Jednak po stronie górniczej nie może być polityki jedynie na „nie”, celem Polski nie może być spalanie takiej samej ilości węgla co najmniej do 2030 r., a jedynie zmniejszanie jego proporcji w miksie na skutek wchodzenia nisko- lub zeroemisyjnych nowych źródeł wytwarzania. W polityce energetycznej zostaliśmy zapędzeni w kozi róg. A neutralności klimatycznej w Unii nie ominiemy.Możemy ją tylko… opuścić.