Drogi kredyt konsekwentnie utrzymywany od wyborów w 2023 roku staje się coraz mniej uzasadniony nawet w świetle nadal utrzymującej się podwyższonej inflacji, a jest coraz trudniej akceptowalny przez przedsiębiorców, konsumentów i budżet państwa. Tym bardziej, że stopy w strefie euro szybko lecą w dół. Zahamowanie krajowej konsumpcji i mocny złoty bijący w eksport mogą zaszkodzić wzrostowi gospodarczemu.
Marcowe cięcie stóp procentowych przez Europejski Bank Centralny (EBC) było ważne z kilku powodów, które nie powinny przejść nad Wisłą bez echa. Po pierwsze było to już szóste z rzędu obniżenie ceny kredytu, po drugie główna stopa spadła co zaledwie 2,5 proc., po trzecie walka z inflacją praktycznie sprowadziła ją do celu, czyli 2 proc. Jak na tym tle wygląda Polska? Ano, zupełnie inaczej… Po serii podwyżek stóp w celu zduszenia inflacji mieliśmy zaledwie dwie obniżki, i to kojarzone z motywami politycznymi, bo tuż przed wyborami w 2023 roku, a główna stopa od prawie półtora roku jest przyspawana do poziomu 5,75 proc. Na froncie inflacyjnym też nie mamy się specjalnie czym pochwalić, bo wiele nam brakuje do skuteczności EBC, skoro w lutym wyniosła 4,9 proc. (swoje zrobiła zmiana wag w koszyku inflacyjnym). Zatem mamy bardzo drogi kredyt na tle UE (z wyjątkiem Węgier, gdzie gospodarka zarządzana jest coraz bardziej ręcznie z powodów politycznych) i wysoką inflację, bo – warto przypomnieć – cel NBP wynosi 2,5 proc. plus/minus 1 pkt. proc. Tymczasem w gospodarce zaczynają się niepokojące zjawiska, które mogą – przynajmniej częściowo – być związane z duszeniem gospodarki przez wysokie stopy procentowe. Oczywiście z wysokich stóp cieszą się banki, bo dzięki temu zarabiają krocie i stają się pokusą dla polityków, aby coś ekstra z nich wyciągnąć np. podatkiem. Na tym lista beneficjentów obecnej polityki monetarnej się kończy… I zaczynają się schody, zarówno dla przedsiębiorców, jak i konsumentów. Ale po kolei…
Sprzedaż detaliczna w lutym wprost zaszokowała ekonomistów, bo ledwie drgnęła w górę o 0,6 proc., a przecież spodziewano się solidnych ok. 5 proc. Przy strukturze naszego PKB to bardzo niepokojące, bo najważniejszym silnikiem od lat jest właśnie konsumpcja prywatna, gdyż inwestycje jak kulały, tak kuleją. Dlatego fakt, że konsumenci chwycili się za kieszenie, pomimo realnego wzrostu płac, skłania do pytania na ile realny jest wzrost gospodarczy w 2025 roku zapisany w ustawie budżetowej, na którym dosłownie wisi cała gospodarka? Konsumpcję można ożywić tańszym kredytem, który zwiększy optymizm kupujących, którego nie widać po spadających statystykach odwiedzin w galeriach handlowych, czego nie można tłumaczyć jedynie wzrostem handlu online. Słabnąca gospodarka, przez pryzmat konsumpcji, jest powodem, który może skłonić sterników polityki pieniężnej do obniżki stóp, nawet jeśli inflacja nadal uporczywie oscyluje wokół poziomu 5 proc. Warto przypomnieć, że poprzednie dwie obniżki były przy znacznie wyższej inflacji i wtedy ona jakoś nie przeszkadzała. Oczywiście trzeba brać pod uwagę ewentualne uwolnienie cen energii po III kwartale, co da impuls inflacyjny, ale ceny energii nie mogą szantażować bez końca polityki monetarnej i powinny być jak najszybciej urynkowione z ochroną dla gospodarstw domowych żyjących na progu ubóstwa energetycznego. Dlatego podnoszą się coraz liczniejsze głosy, że z cięciem stóp nie ma co czekać na końcówkę 2025 roku, a tym bardziej odległy 2026, tylko trzeba tu i teraz ulżyć gospodarce. Tak samo jak dla konsumentów ważne jest to dla przedsiębiorców, którym tańszy kredyt obniżyłby koszty działalności, choć – co trzeba uczciwie przyznać – wcale nie palą się do brania kredytów i banki mają gigantyczną nadpłynność lokowaną np. w obligacjach rządowych. Poza tym, tak drastyczna różnica stóp procentowych między Polską i strefą euro aż kusi firmy, aby zaciągać tańsze zobowiązania w euro, co na większą skalę może grozić ryzykiem kursowym, o ile nie ma naturalnego hedgingu albo zabezpieczeń w instrumentach finansowych. W ten sposób następuje właśnie zjawisko określane mianem „oddolnej euroizacji”, czyli NBP i RPP drogim kredytem w złotych wpychają firmy w objęcia strefy euro, pomimo ideologicznego sprzeciwu wobec wprowadzenia wspólnej waluty w Polsce. Na koniec wysokie stopy biją też w budżet państwa, który nie dość, że ma największe w historii potrzeby pożyczkowe, to jeszcze płaci inwestorom za obligacje jak za zboże. A ci ostatni ciągną nad Wisłę ze swoimi dolarami i euro, bo wysokie stopy działają na nich jak plaster miodu, na którym świetnie się pasą. Skutkiem tego jest niezwykle mocny złoty, co z jednej strony potania import i hamuje inflację, ale z drugiej jest przekleństwem dla eksporterów, którzy nie dość, że mierzą się ze słabością wspólnego jednolitego rynku, to jeszcze topnieje rentowność ich eksportu do strefy euro. Gdy dołożymy do tego wzrost kosztów w kraju spowodowany podwyżką płacy minimalnej czy wysokimi cenami energii, to mamy prosty przepis na zatarcie silnika naszej gospodarki, jakim jest eksport.
Podsumowując, pomimo nadal podwyższonej inflacji presja na obniżkę stóp staje się coraz większa, bo tańszy kredyt może przyjść w sukurs słabnącej konsumpcji, rentowności przedsiębiorstw i wydatkom państwa na obsługę długu publicznego. I powinna być to decyzja oparta wyłącznie na przesłankach ekonomicznych…