Akcesja Chorwacji do strefy euro jest kolejnym sygnałem, że pozostaniemy w coraz bardziej kurczącej się grupie państw bez wspólnej waluty i na obrzeżach politycznych Unii. Jednak najbardziej groźne dla naszej gospodarki może być tworzenie wewnętrznego budżetu strefy euro, do którego nie będziemy mieć dostępu.
Dwuletnia poczekalnia przed przyjęciem euro, czyli ERM II, to dla Chorwacji czas, aby ustabilizować kurs lokalnej waluty i przegotować się technicznie do wprowadzenia nowej waluty. Z pozostałych jeszcze poza strefą euro państw widać, że ciężar rozszerzenia strefy przesunął się na Bałkany, bo aspiracje mają również Bułgaria oraz Rumunia. Obydwa państwa mają jednak duże wyzwania np. z korupcją i Bruksela wcale nie pali się do łatwego, politycznego rozszerzenia strefy, aby nie powtórzyć przypadku Grecji i nie podjąć decyzji, w której polityka przeważa nad ekonomią. Dlatego Bułgarii wręcz postawiono dodatkowo warunki, które musi spełnić, aby dostać się do upragnionego klubu. Wynika z tego, że strefa euro się jednak konsoliduje wewnętrznie i staje się – używając kolokwialnego języka – wybredna jeśli chodzi o nowych członków. Samo spełnienie kryterium z Maastricht już nie wystarcza, aby zmienić walutę.
Wieści z Bałkanów mają duże znaczenie dla polskiej polityki zagranicznej i monetarnej. Po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii, bo kiedyś wreszcie serial z brexitem się na pewno zakończy, pozostaniemy w topniejącej grupie państw bez euro, w którym – z racji wielkości państwa – będziemy liderem. Tylko pytanie, czy na takim liderowaniu nam właśnie zależy, bo naszymi towarzyszami z własnymi walutami pozostaną za kilka lat jedynie Węgry, Czechy, Szwecja oraz Dania, która zrezygnowała ze wspólnej waluty jeszcze w fazie negocjacji związanych z jej utworzeniem. I przez kilka najbliższych lat, a pewnie kadencji parlamentu i prezesa NBP, nie zapowiada się, aby to się zmieniło. Ostry kurs anty euro obrany przez rząd oraz NBP przed eurowyborami pokazał, że polityczne przywiązanie do złotówki jest jedną z fundamentalnych kwestii politycznych, z których PiS nie ustąpi i będzie bronić naszej waluty jak niepodległości. Tymczasem liczba zwolenników i przeciwników wejścia do strefy euro wśród Polaków rozkłada się z grubsza po połowie, ze wskazaniem na przeciwników. Taka zmiana postawy z euro poparcia na eurosceptycyzm pojawiła się jako konsekwencja kryzysu w strefie euro, który rozpoczął się przed dekadą i tak naprawdę trwa do dziś. Zatem przełomu politycznego jeśli chodzi o euro na horyzoncie nie widać, więc ścieżką bałkańską w tej dekadzie najprawdopodobniej nie podążymy.
Oczywiście są „za i przeciw” przyjęciu wspólnej waluty, ale na dwa elementy warto zwrócić uwagę. Po pierwsze strefa euro jest traktowana przez wiele mniejszych państw np. nadbałtyckich jako gwarancja ekonomiczna niepodległości w obliczu zagrożenia politycznego ze Wschodu. My takiej „polisy” monetarnej nie mamy, bo uważamy że wystarczy nam członkostwo militarne w NATO oraz polityczne w Unii. Po drugie jasne jest, że strefa euro będzie się wewnętrznie konsolidować i iść w kierunku wspólnego budżetu, co dla państw pozostających poza nią będzie oznaczać marginalizację oraz brak dostępu do tych środków budżetowych. Początkowo nie będzie to poważny problem, ale po zakończeniu przyszłej perspektywy budżetowej można się spodziewać, że ciężar budżetowy może się przesunąć na wewnętrzny budżet euro, co dla Polski będzie złym sygnałem, bowiem co by nie mówić, nasz cud gospodarczy w dużej mierze zawdzięczamy środkom unijnym.